Choose fontsize:
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
 
  Pokaż wiadomości
Strony: « 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 »
551  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Czy na Ziemi istniała kiedyś zaawansowana cywilizacja : Grudzień 21, 2009, 14:37:29
 Mohendżo Daro i Harappa
Opublikowano: 16.03.2008

W ruinach Mohendżo Daro i Harappa – w tajemniczy sposób opuszczonych miast w Dolinie Indusu, odkryto rzekomo ślady promieniowania, co wydaje się być najlepszym dowodem na to, iż nasi przodkowie, kimkolwiek byli, rozwinęli wysoce zaawansowaną technikę, która pozwoliła im nawet na produkcję broni atomowej. Dlaczego nauka nie potrafi uporać się z tą kwestią raz na zawsze?

Czy na Ziemi istniała kiedyś zaawansowana cywilizacja, możliwe że o pozaziemskim rodowodzie? Pytanie to jest niezwykle intrygujące i pomimo szyderstw ze strony naukowców, które dosięgały von Dänikena czy Zecharię Sitchina, idea ta zyskała ogólnoświatowe zainteresowanie.

Czy istnieje zatem dowód na to, że przed tysiącami lat naszą planetę odwiedziły istoty pozaziemskie? Na ten temat powstało wiele teorii i scenariuszy – od starożytnej rozwiniętej cywilizacji Atlantów, która pozostawić miała swą spuściznę ukrytą pod kompleksem piramid w Gizie, po koncepcje mówiące, iż linie Nazca miały służyć za prehistoryczne lotnisko.

Nazca swą popularność zawdzięcza von Dänikenowi, który wysunął swe pytania dotyczące „obecności ET” na podstawie licznych (także archeologicznych) anomalii. Zebrane razem i porównane mogą być one rozpatrywane jako dowód istnienia wysoce zaawansowanej cywilizacji albo obecności istot spoza naszej planety.

Jednak jego podejście zmieniło jeszcze coś. W latach 60-tych ub. wieku naukowcy uważali że poznali wszystkie tajemnice, ale okazało się, że należało przeprowadzić jeszcze wiele dodatkowych badań. Dziś oznacza to tyle, że niektóre z miejsc, jak np. Nazca, zostały dokładniej przeszukane i przebadane.

W szerszym ujęciu, poszukiwania Dänikena ułatwiły akceptację miejsc takich jak Caral, które były jakby przedstawicielami „Starego Świata” w Nowym, odsłaniając wiele zbieżności między rozwojem obu kontynentów. W pewnym nawet stopniu praca autora przyczyniła się do łatwiejszej akceptacji podobnych miejsc przez naukę.

Jasne jest więc, że Däniken miał pewien wpływ na archeologię, ale mimo to odkąd po raz pierwszy zadał swe pytanie o pozaziemskich przodków Ziemian, odpowiedź zawsze pozostawała negatywna. Czterdzieści lat później wciąż nie odnaleziono jednoznacznych i mocnych dowodów na to, że w zamierzchłej przeszłości istoty z kosmosu wylądowały na naszej planecie.

Inny znany autor zajmujący się tematyką starożytnych astronautów to Zecharia Sitchin, który początkowo zdecydował się skupić na cywilizacji Sumerów. Po szczegółowym przeanalizowaniu ich mitów i historii odkrył, że diabeł tkwi w szczegółach. Wewnętrzny sens tych mitów, po ich dokładnym przetłumaczeniu, był jasnym dowodem na ingerencję istot pozaziemskich w ich cywilizację, co znalazło wyraz w serii książek Sitchina pt. „Kroniki Ziemi” (z „Dwunasta Planetą” wydaną jako pierwsza w 1976). Sitchin zyskał podobną popularność, co Däniken, jednakże w przeciwieństwie do niego nie udało mu się w jakikolwiek sposób wpłynąć na społeczność naukową, choć miał swój ewidentny wkład do teorii spiskowych.


Odkryte w latach 1920. wieku Mohendżo Daro posiadało rozwiniętą sieć kanałów i wodociągów.

Sitchin jak się wydaje, podszedł do swego zadania w sposób bardziej naukowy. Skupił się on na poszukiwaniu „najlepszego dowodu” – pojedynczego, który sam w sobie w sposób dostateczny wspierałby jego teorie.

Ale nawet jeśli Sitchinowi nie udało się w czasie swych poszukiwań owego oczekiwanego dowodu, zastanówmy się, co mogłoby stanowić przekonujący dowód pozostawiony przez ET przez wieloma tysiącami lat.

Na początek musimy przyjąć założenie, że istotom pozaziemskim udało się pozostawić po sobie materialne ślady obecności, którym udało się przetrwać próbę czasu. Lądowanie statku kosmicznego i wyprawa jego pasażerów do zamieszkującej ten rejon tubylczej ludzkości nie pozostawi po sobie trwałych śladów, być może oprócz ustnej lub pisanej tradycji, gdzie pozostanie ślad po wydarzeniu, w którym „któryś z przodków” rozmawiał z „istotą” w bardzo zamierzchłych czasach. Możemy mieć tylko nadzieję na to, że istota przekaże tubylcowi pewien dar, który jego lud następnie będzie ostrożnie przechowywał jako dowód spotkania. Nie mamy dowodów, że wydarzyło się coś podobnego.

„Najlepszy dowód” powinien być zatem trwałym i wyraźnym śladem zaawansowanej technicznie cywilizacji w postaci tzw. „oop-arts” (artefaktów o kontrowersyjnym pochodzeniu), jak mechanizm z Antikythery, dysk z Fajstos itp. One same jednak nie stanowią dowodu na istnienie na Ziemi cywilizacji pozaziemskiej, ale wskazują na to, że nasi przodkowie, a nawet całe cywilizacje przed nami, były znacznie sprytniejsze niż wydaje się to naszym dzisiejszym uczonym. Choć Däniken miał na tym polu duży wpływ, nie przyczyniło się to, jak wspomniano wcześniej, do batalii, którą pragnął wygrać.

Zgodnie z naszym dzisiejszym myśleniem, szczegółowe zmiany dokonywane w strukturze DNA uważane mogą być za dowód działania rozwiniętych technicznie czynników, znacznie poza zasięgiem naszych ziemskich przodków.

Sitchin rzeczywiście poszukiwał śladów podobnych genetycznych manipulacji i twierdził, że znalazł na to dowody w sumeryjskich mitach. Jednak inni, nie dopatrzyli się w nich niczego podobnego. Jednak i dziś nasze zrozumienie puli genowej nie pozwala nam, aby dopatrzeć się, czy w przypadku człowieka zaszły jakieś podejrzane manipulacje genetyczne.

Jednym z najlepszych kandydatów pretendujących do miana najlepszego dowodu jest rzekomy konflikt nuklearny, który wedle Sitchina miał miejsce na obszarach Bliskiego Wschodu w trzecim tysiącleciu p.n.e. Aby wesprzeć swe twierdzenia, pisarz wskazuje na zdjęcia Półwyspu Synaj wykonane z przestrzeni kosmicznej. Ukazują one rzekomo wielką szczelinę i pęknięcia na jego powierzchni, które mają wskazywać nam miejsce domniemanej eksplozji. Jak dodaje, okolica ta wypełniona jest drobnymi spalonymi i przyciemnionymi fragmentami skał, zawierającymi bardzo wysoki wskaźnik uranu-235, „wskazujące wedle opinii ekspertów na nagłe uderzenie cieplne o naturze nuklearnej” – twierdzi Sitchin. Nie dostarcza jednak informacji na temat kim są ci eksperci oraz gdzie wyrazili swe opinie, tym samym osłabiając przypadek, który mógłby stanowić dobry przykład poszukiwanego dowodu.

W ostatnich publikacjach, jak np. artykule pt. „Zmiany klimatyczne a upadek imperium akkadyjskiego: dowód z głębi mórz” (opublikowanym w 2002), Sitchin twierdził, że stanowi to potwierdzenie jego teorii. Artykuł stwierdza, iż niezwykłe zmiany klimatyczne, do których doszło w rejonach Morza Martwego skutkujące niezwykłymi burzami piaskowymi na tych obszarach, miały związek z wydarzeniami sprzed 4025 lat, czyli tym, co miało miejsce w roku 2025 p.n.e. Autor dodaje, że poziom wód w Morzu Martwym osiągnął wówczas ok. 100 m, co podkreślało fakt, iż doszło do prawdziwej katastrofy.

Niestety dalsze informacje odnośnie tej sprawy wskazują, że Sitchin podchodził do faktów w sposób co najmniej „selektywny”. Choć relacje te mówią, iż rzeczywiście doszło do pewnego rodzaju kataklizmu, to jego najbardziej prawdopodobną przyczyną była erupcja wulkanu, a nie eksplozja nuklearna. Choć trudno orzec, który z istniejących wulkanów może być odpowiedzialny za tak niespodziewane zmiany klimatyczne, raport wskazuje na obecność pyłu wulkanicznego. Mówiąc w skrócie, nie jest to wcale dowód na nuklearną eksplozję, ale jak na razie niezidentyfikowaną erupcję wulkanu. O resztę należy zapytać samego Sitchina.

Sprawiająca problemy weryfikacja twierdzeń Sitchina nie jest niczym nowym i stwarza pewne kontrowersje w jego sprawie. Co więcej, mimo kilkudziesięciu lat badań, zdaje się, iż nie jest on w stanie odnaleźć wystarczających dowodów m.in. na to, iż Półwysep Synaj jest pełen szczątków po katastrofie nuklearnej. Nie dyskwalifikuje to jednak jego teorii, a jedynie powstrzymuje rozwój jego teorii o „pradawnych astronautach”, tak jak jego zawiły styl.

Kolejny kandydat do starożytnej eksplozji nuklearnej, który w pewien sposób został pominięty przez zwolenników teorii o pra-astronautach leży w Dolinie Indusu, gdzie w III tysiącleciu przed narodzeniem Chrystusa rozkwitały miasta Mohendżo Daro i Harappa, które jednak zostały szybko opuszczone. Jedna z wysuniętych hipotez zakładała, iż przyczyną tego mogła być eksplozja atomowa. Jeśli okazałoby się to prawdą, niemożliwe stałoby się pomijanie faktu, iż starożytni byli bardzo zaawansowani technicznie.

(Oba miasta uważane są za należące do cywilizacji doliny Indusu. Oba miasta odkryto w latach 20-tych XX wieku na terenie ówczesnych Indii. Dziś zarówno Mohendżo Daro jak i Harappa leżą na terenie Pakistanu.)

Tym, co dodaje temu przypadkowi wiarygodności to fakt odkrycia tam radioaktywnego pyłu. Natrafiono na niego rzeczywiście w hinduskim stanie Radżasthan w Indiach. Pył pokrywał obszar o powierzchni trzech kilometrów kwadratowych w odległości 10 mil na zachód od Jodhpuru. Badania przeprowadzono tam wtedy, gdy stwierdzono wysoki odsetek wrodzonych wad u dzieci, a także wysoką śmiertelność spowodowaną rozwojem nowotworów. Promieniowanie okazało się tak wysokie, iż rząd Indii zdecydował się otoczyć to miejsce kordonem. Naukowcy wkrótce odkopali starożytne miasto, w którym stwierdzili dowody na eksplozję atomową sprzed 8 – 12.000 lat. Wybuch był na tyle silny, iż zniszczył większość budynków i zabił prawdopodobnie ok. pół miliona ludzi. Jak na razie historia ta spełnia wszelkie niezbędne wymagania, aby uznać ją za wiarygodną.

Archeolog Francis Taylor orzekł, iż inskrypcje w pobliskich świątyniach wskazywały, iż wierni modlili się o zachowanie od „światła”, które zniszczyło miasto.

- Niełatwo wyobrazić sobie, że jakaś cywilizacja weszła w posiadanie broni atomowej przed nami – mówi. Odkryty radioaktywny pył dodaje wiarygodności starożytnym pismom hinduskim, które opisują broń atomową.

Co więcej, kiedy wykopaliska odsłoniły ulice Mohendżo Daro i Harappy, odkryto porozrzucane ciała, których pozycja wskazywała, iż mieszkańcy zginęli nagle, jakby w wyniku niespodziewanej katastrofy. Na ulicach leżały porzucone ciała i wydawało się, że wokół nie było nikogo, kto mógłby je pogrzebać.

Co spowodowało taki stan rzeczy? Dlaczego ciała nie uległy kompletnemu rozkładowi ani nie zostały pożarte przez zwierzęta? Co więcej, brakowało racjonalnych przyczyn śmierci ich mieszkańców. Co więcej, Aleksander Gorbovsky w „Zagadkach Historii Starożytnej” (wyd. 1966) donosił o odkryciu tam co najmniej jednego szkieletu, który nosił ślady promieniowania pięćdziesięciokrotnie przekraczającego dopuszczalne normy. Na miejscu odkryto także skrzepy ochrzczone mianem „czarnych kamieni”. Wydawało się, iż to stopione razem fragmenty naczyń.


Krater Lonar w stanie Maharashtra również dostarcza więcej pytań niż odpowiedzi odnośnie swego pochodzenia.

Kolejnym ciekawym znakiem mówiącym o starożytnej wojnie nuklearnej na terenie Półwyspu Indyjskiego jest gigantyczny krater w rejonie Mumbaju. Ów niemalże okrągły krater o średnicy 2154 metrów leżący w odległości 400 km liczy sobie ok. 50.000 lat. Na miejscu ani w jego okolicach nie odnaleziono śladów meteorytu. To także jedyny znany krater „uderzeniowy”, który powstał w bazalcie. Odnaleźć można dowody na destrukcyjną siłę uderzenia i nagłe potężne uderzenie cieplne (na co wskazują bazaltowe kulki).

Wraz z ujawnianiem tajemniczych odkryć, dokonano porównań z Mahabharatą – indyjskim eposem, który rzeczywiście mówi o katastrofie i zniszczeniach. Czytamy w nim.

… (był to) jeden pocisk
Naładowany całą energią Wszechświata.
Świecąca kolumna dymu i płomieni
Tak jasna jak tysiąc słońc
Wzniosła się w całej swej okazałości…

… była to nieznana broń,
Żelazny piorun,
Ogromny zwiastun śmierci,
Co obrócił w pył
Całą rasę Wrisznów i Andhaków.

Ciała były tak spalone,
Iż nie dało się ich rozpoznać,
Wypadły im włosy i paznokcie
Naczynia pękały bez przyczyny,
A ptaki stały się białe.

Po kilku godzinach
Całe jedzenie stało się zatrute…
… aby uciec od tego ognia
Żołnierze rzucali się do strumieni
By obmyć siebie i swą broń.

Podczas gdy historia opisywana przez Mahabharatę stanowi niebezpośredni dowód, archeologiczne odkrycia na terenie Indii stwarzają niemały problem dla tych, którzy starają się zaprzeczyć, iż istnieją dowody na atomową broń w starożytności. Podczas gdy wiara w Atlantydę i jej wysoce zaawansowaną cywilizację to jedna sprawa, czym innym wydaje się sugestia, iż nasi przodkowie mogli się unicestwić w wyniku tego samego koszmaru, który mógł rozegrać się na Ziemi po raz kolejny w czasie Zimnej Wojny.

Czy to najlepszy z dowodów?

Jeden ze sceptyków powiedział:

- Męczy mnie ciągłe wysłuchiwanie tego, ale nie mogę za nic znaleźć dowodów obalających te teorie.

Stwarza to poważne pytanie. Możemy bowiem stanąć naprzeciw dowodu, który jest tak usilnie poszukiwany.

Przyjrzyjmy się zatem temu, czy rzeczywiście posiadamy to, czego szukamy. Pierwsze pytanie odnosi się do tego, czy rzeczywiście istniał wspominany wyżej archeolog Francis Taylor. Niestety nikt nie jest w stanie go zidentyfikować. W 1957 zmarł człowiek o tym nazwisku, dyrektor jednego z amerykańskich muzeów. Nie był jednak archeologiem. Pojawia się także „Franciscio Taylor”, jednak to nie ten człowiek, o którego nam chodzi.

Nie jest to zatem dobry początek. Sceptycy zastanawiają się w ogóle, czy starożytne wojny atomowe to nie współczesny wynalazek stanowiący pewnego rodzaju odskocznię od współczesnego problemu, jakim jest skażenie radioaktywne. W 1998 roku okazało się, że niektóre z indyjskich elektrowni atomowych mają problemy. W czasie jednego z incydentów doszło do napromieniowania 2000 pracowników placówki, z czego 300 hospitalizowano.

Surendra Gadekar badał populację mieszkańców Rawatbhatta w Radżasthanie i potwierdził deformacje wynikające z wysokiego promieniowania radioaktywnego. Zauważmy, iż Rawatbhatta to ten sam region, gdzie odkryto ślad „dawnej wojny nuklearnej”. Gadenkar nie znalazł jednak na to dowodów. Zauważył jednak, iż drewno używane w elektrowni trafiało następnie do domów, gdzie wykorzystywano je jako opał. Był to mniejszy z incydentów, ale czy doszło do tych o znacznie większej skali, w przypadku tuszowania których zdecydowano się na stworzenie „starożytnej tajemnicy”?

Niestety nie odnajdujemy dowodów w postaci artykułów prasowych obwieszczających to odkrycie. Nie wiedzą o tym także indyjscy archeolodzy. W Jodhpur w Radżasthanie znajduje się rządowe laboratorium. Powstaje pytanie, czy nie zaszło tam coś nieoczekiwanego.


Kompleks w Rawatbhatta.

Wraz ze wszystkimi wątpliwościami, poszukiwanie dowodów staje się zadaniem niezwykle trudnym. Wciąż jednak wydaje się jasne, iż kontrargumenty nie są w stanie spowodować, abyśmy porzucili nasze nadzieje na jego odnalezienie.

W tym przypadku jednak nie doszło nawet do debaty, która zajęłaby się tymi przypuszczeniami. To niezwykłe, że jeszcze do tego nie doszło, nie tylko ze względu na to, jaki potencjał ma w sobie ta sprawa, ale i wielodyscyplinarnego podejścia, jakiego wymaga.

Czy naukowcy boją się wystawiać na szwank swoją reputację? Być może. Nie mniej jednak nie od razu Rzym zbudowano, a kłótnie o to, czy istniała zaawansowana starożytna cywilizacja również będą się przeciągać.

Jeśli potraktujemy sprawę poważnie, ruiny Harappy i Mohendżo Daro pozostają tajemnicą. Bez znaczenia, czy radioaktywny pył pochodzi ze starożytności czy też jest dzieckiem naszych czasów, niezmiennym pozostaje fakt, że miejsce było rzeczywiście radioaktywne. Tajemniczy krater dodaje temu wiarygodności, tak jak wiele innych dowodów.

Ostatecznie rzecz ujmując fakt, iż wszystkie z tych zagadek znajdują się w jednym regionie, może dodawać wiarygodności twierdzeniom o pradawnej wojnie. Jednak problem z poszukiwaniem „najlepszych dowodów” często związany jest z tym, iż brzmi to zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe, a to dlatego, że jest to albo powinien być ten oczekiwany przez wszystkich dowód. Ale potwierdzić to mogą jedynie dokładne analizy.

Autor: Philip Coppens
Źródło oryginalne: philipcoppens.com
Tłumaczenie i źródło polskie: Serwis NPN
http://wolnemedia.net/?p=2759
552  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Buddyzm - narodziny i ekspansja : Grudzień 21, 2009, 14:26:51
Buddyzm - narodziny i ekspansja
Autor tekstu: Joanna Żak-Bucholc

Jako że buddyzm wydaje się budzić coraz większe zainteresowanie w Europie, a także w Polsce, warto choć pobieżnie znać jego dzieje. Nie będę tu zatem zajmować się szczegółowo buddyzmem jako systemem wierzeń, a tylko jego „wędrówkami". (Wcale zresztą niełatwo rozstrzygnąć podstawową kwestię czym buddyzm jest: religią? Wszak nie ma w nim doktryny odnoszącej się do bogów. Filozofią? Rodzajem psychologii? Nawiasem mówiąc, te wszystkie podziały są, jak się wydaje, istotniejsze dla Zachodu, Wschód bowiem inaczej je kategoryzuje).

W literaturze przedmiotu często można spotkać się z sądem, że buddyzm zrodził się w wyniku reakcji na braminizm. To jednak nie jest prawdą, z tej choćby prostej przyczyny, iż narodził się on na tych terenach subkontynentu indyjskiego (północno-wschodnie Indie), które były najpóźniej infiltrowane przez nurt oparty na Wedach. Ponadto należy pamiętać, że buddyzm i braminizm kształtowały się mniej więcej w tym samym czasie (V w. p.n.e., braminizm nieco wcześniej) — braminizm oparł się na starym dziedzictwie wedyjskim, a buddyzm… Właśnie! Długi czas indolodzy spierali się o „bazę", podłoże buddyzmu, jako że poznano od razu „formy gotowe", bez żadnych stadiów przejściowych. Dziś uważa się, że — gdyby sięgnąć do najstarszego podłoża — byłoby to podłoże wierzeń przedwedyjskich, być może sięgających czasów wielkiej cywilizacji Harappy, a w krótszej perspektywie czasowej: doktryn niewedyjskich, swoistej protojogi. Na tym samym gruncie rozwijały się wcześniej niż buddyzm nurty, które włączono do Upaniszadów (najstarsze Upaniszady pochodzą z VIII w. p.n.e.). Należy zatem mocno podkreślić: Te wątki filozoficzne, które konstytuowały zarówno wierzenia z Upaniszadów, jak i buddyzm są kompletnie różne od myśli wedyjskiej. To właśnie w nich pojawia się np. koncepcja sansary, karmana, kołowrotu wcieleń, reinkarnacji. Wszystkie te elementy były z gruntu obce indoeuropejskim twórcom Wed. Uważa się, iż koncepcje te były znane dużo wcześniej, ale głoszone były w ramach szkół tajemnych — buddyzm niejako „odtajnił" wiele wierzeń związanych z tymi „sektami". I to właśnie rozprzestrzenianie się buddyzmu po całych Indiach sprawiło, że teoria reinkarnacji została wszędzie na terenie subkontynentu przyjęta. W owych tajnych szkołach nie było kapłańskiej hierarchii, lecz mistrz, celem zaś ucznia było wyzwolenie się z koła wcieleń (sansary). Na terenach, gdzie rozwijały się zarówno one, jak potem buddyzm nie istniał system kastowy, tak charakterystyczny dla kształtującego się w tym samym okresie co Upaniszady braminizmu (kapłańskie pisma zwane Brahmanami powstawały od ok. VIII, VII w. p.n.e.). Stąd podkreślanie, że Budda należał do kasty kszatrijów (rycerzy; niejako w opozycji do kasty braminów-kapłanów) musi być dość późne; po prostu — w okresie rodzenia się buddyzmu kasty w ogóle nie miały znaczenia… W tym samym okresie i na tych samych terenach, może zatem i na tym samym podłożu rozwijał się drugi wielki nurt — dżinizm.

Za stolicę buddyzmu uchodzi Magadha (dziś stan Bihar). Sam Budda wywodził się z Kapilawastu. Skoro jednak zajmuje mnie bardziej historia buddyzmu, a ściślej jego rozprzestrzenianie się, pominę, zdaje się dość zresztą znaną, historię samego Buddy („Przebudzony") Siddharty („Ten, który dopiął swego") Gautamy. Może tylko jako ciekawostkę warto podać, że analogicznie jak w przypadku Jezusa wielu XIX-wiecznych badaczy uważało, że Budda to postać fikcyjna, legendarna. Dziś rzadko kto tak sądzi. A swoją drogą rzeczą niezwykle interesującą jest zestawienie obu tych postaci, dla uchwycenia analogii dotyczących pewnych elementów ich „mitycznej biografii", np. cudownego poczęcia, niezwykłych narodzin, odejścia z domu, itd., wynikających nie tyle z zależności historycznych (choć i takie próby ich zrozumienia się pojawiają), ale z podobieństwa schematów odnoszonych do niezwykłych postaci, schematów zgoła „mitycznych". To jednak materiał na inną opowieść… O jednym jeszcze trzeba zawsze pamiętać: że dzieje religii nie są jednocześnie historią jej założyciela, czyli nie można ustanowić znaku równości między „czystą" nauką Buddy a buddyzmem w ogóle. To chyba raczej oczywiste...

W przybliżeniu lata działalności Buddy przypadają na okres 540-480 p.n.e. Rzecz jasna sprawą niemal niewykonalną jest uchwycenie zjawiska tropionego niekiedy przez badaczy jako „buddyzm pierwotny" (por. Słuszkiewicz). Tylko kilka szczegółów wydaje się pewnych, na przykład to, że wczesny buddyzm nie posiadał żadnego kultu, modlitwy, ani obrzędów. W pierwotnej wspólnocie podkreślano stronę praktyczną (bo tak należy traktować wysiłek wyzwalania się z sansary drogą medytacji, co jest rysem podzielanym przez szkoły jogiczne), wiarę wewnętrzną, czy etykę, której wyrazem jest np. zasada: „Obojętnie jak nazwiesz najwyższą siłę, ważne jak postępujesz". W historii myśli indyjskiej buddyzm dokonał tego, co u nas przypisuje się Sokratesowi — dokonał mianowicie zwrotu ku człowiekowi; tu bowiem chodzi o człowieka, jego kondycję, uwarunkowania, jego drogę, nie zaś o jakiegokolwiek boga.

Kult natomiast powstawał wraz z rozwojem buddyzmu, wtedy gdy coraz większa rola przypadała już nie tylko praktykującym mnichom, ale laikatowi. Kult ten najpierw ogniskował się wokół relikwii — stąd specjalna rola stupy buddyjskiej — niemal archetypalnej budowli kryjącej prochy mistrzów. W Sańczi spoczywają ponoć prochy samego Buddy...

Trzeba by się zastanowić — a to sprawa podstawowa, skoro interesuje nas właśnie rozprzestrzenianie się buddyzmu — dlaczego właśnie nurt buddyjski ogarnął tak szerokie połacie wpierw samych Indii, potem całego niemal Dalekiego Wschodu, czy Azji Centralnej. Na pewne jego cechy predysponujące go do tego już zwróciłam uwagę. Buddyzm był daleko bardziej otwarty niż braminizm — nie zwracało się tu uwagi na różnice statusu społecznego, kasty, czy płci (choć tu ponoć Budda miał pewne zastrzeżenia). Buddyści ponadto głosili swe nauki w językach i dialektach miejscowych (to novum!), nauczyciele prowadzili wędrowny tryb życia (również novum), głosząc swe prawdy (dharmę) wszystkim tym, którzy chcieli słuchać. Można by powiedzieć, że buddyzm operuje wielkimi kategoriami — jest uniwersalistyczny, jego prawdy odnoszą się bowiem do wszystkich „istot żywych", nie ograniczają się np. do dziedzictwa „wiary czy krwi", do żadnego określonego jakimiś ramami etnosu. Jest też religią misyjną — Budda miał nakazać uczniom głoszenie dharmy: „Ruszajcie więc w drogę, idźcie dla dobra wielu, dla szczęścia wielu, ze współczuciem dla świata.…".Szybkie rozprzestrzenianie się buddyzmu niosło jednak za sobą pewne niebezpieczeństwo — rozpad jedności. Obliczono, iż już w początkowym okresie było co najmniej osiemnaście odłamów buddyzmu, a każdy pewnie nieco inaczej wyrażał swe doktryny. Dlatego też od czasu do czasu zwoływano wielkie zebrania, rodzaj „soborów", na których rozstrzygano problemy nauk, prowadzenia się mnichów, itd. Pierwszy sobór, nie uważany zresztą za historyczny, ale ważny w tradycji buddyjskiej, odbyć się miał w roku śmierci Mistrza, a zwołał go wielki jego uczeń — Mahakaśjapa. Drugi odbyć się miał w sto lat później, gdy grupa uczniów naruszyła dyscyplinę. Tu ponoć już recytowano teksty, które potem na stałe weszły do buddyjskiego kanonu, tzw. Kosz Nauk i Kosz Dyscypliny (kosz to po prostu zbiór tekstów). Znaczyłoby to, iż podstawowe elementy doktryny były już, zapewne najpierw w formie ustnej, ustalone. W jakim jednak języku nauczano buddyjskich prawd u zarania jego dziejów? Pewnie w języku używanym tam, gdzie żył Budda, na terenie Magadhy. Ale nie wiemy dokładnie jakim językiem mówił Mistrz, przypuszcza się, że posługiwano się tu językiem palijskim, należącym do grupy tzw. prakrytów, w odróżnieniu od sanskrytu. W tym właśnie języku wiele wieków potem spisano tzw. kanon palijski, który jest najstarszym do dziś zachowanym zestawem pism buddyjskich. Spisano go jednak dopiero w V w. n.e. (przy czym wielką rolę odegrał tu słynny Buddhaghosza). Język palijski do dziś uważany jest za święty język buddyzmu. Kodyfikacji pism (Tripitaka) kanonu palijskiego dokonano na Cejlonie, do dziś traktowanego przez buddystów — by użyć zrozumiałego porównania — tak jak katolicy traktują Rzym. Jest to kanon szkoły tzw. therawedinów, czyli „starszych". Ale istnieją też inne kanony, spisane w języku sanskryckim, tybetańskim, chińskim, tocharskim...

Pierwszy udokumentowany „sobór" buddyjski miał miejsce w Pataliputrze, w połowie III w. p.n.e. czyli za czasów wielkiego króla Indii Asioki (dynastia Maurjów), który nie tylko zjednoczył państewka indyjskie, ale przyczynił się do rozkwitu gospodarczego kraju. Buddyzm (ale również dżinizm) był mu bliski, nic przeto dziwnego, że ten wielki i niezwykły władca pomagał w organizowaniu gmin buddyjskich (sangha). Właśnie za jego panowania buddyzm — może po raz pierwszy? — ogarnął ziemie leżące poza terenami zjednoczonymi przez Asiokę. Chodzi właśnie o Cejlon, o którym dopiero co wspomniałam.

Innym władcą, tym razem z indoscytyjskiej dynastii Kuszanów (II w. n.e.), który roztaczał opiekę nad buddyzmem, był Kaniszka. Usiłował on nadać buddyzmowi organizację zcentralizowaną, co miało być przeprowadzone na kolejnym „soborze", ale nie udało się tego przeprowadzić i w obliczu już wcześniej rysujących się różnic w ramach sanghi pojawiły się rozłamy, powstały liczne szkoły i „sekty" (ale zaznaczyć należy, że buddyzm inaczej niż chrześcijaństwo podchodziło do tych zjawisk — nie można zatem w żadnym razie mówić tu o „herezji" i „heretykach", żaden przedstawiciel np. hinajany nie odnosił się w ten sposób do przedstawiciela innej szkoły). Ten czwarty wedle tradycji sobór, był ostatnim powszechnym soborem buddyzmu przed największym rozłamem na Mały i Duży Wóz.

Mniej więcej od przełomu er — można mówić o hinajanie (Mały Wóz) i mahajanie (Duży Wóz). Zresztą nie twierdzi się już, jak onegdaj, że ów „mityczny" buddyzm pierwotny zachował się właśnie w hinajanie, choć tu właśnie zasadą jest to, że buddystą jest tylko ten, kto jest mnichem. Mahajana tymczasem dopuszcza laikat i… hinduizuje się coraz bardziej, tj. wchodzi w interakcje z tymi nurtami indyjskiej religijności, które potem nazwiemy „hinduizmem". Zatem dopuszczalne staje się wznoszenie świątyń, obrzędowość bardzo się rozbudowuje, a symbolika, oczywiście już przekształcona na buddyjską modłę, nabiera wielkiego znaczenia…

W ramach obu „wozów" powstawały rozmaite szkoły, ale nie sądzę, by wymienianie ich wniosło tu coś nowego — chodzi wszak raczej o nakreślenie ogólnego obrazu. Powiedzieć tylko trzeba o trzecim z wielkich odłamów buddyzmu, trzecim „wozie" — wadżrajanie. O tym jednak nieco później.
Wśród badaczy dziejów buddyzmu raczej zgodnie panuje opinia, iż za lata największej ekspansji buddyzmu należy uznać okres od roku 200 p.n.e. do roku 200 n.e. Na ten okres właśnie przypada czas panowania Kaniszki. W tym okresie (II w. n.e.) działa wielka postać buddyzmu — Nagardżuna, który wielce przyczynia się do „dookreślenia" buddyzmu w wersji mahajanistycznej. To także czas wielkiego otwarcia buddyzmu na Zachód. Pamiętajmy wszak o „odwiedzinach" Aleksandra Wielkiego w Indiach, o powstawaniu niewielkich państewek zarządzanych przez władców greckich, o tyglu kulturowym, wzajemnych kontaktach i fascynacjach, o wspólnotach przygranicznych plemion Kuszanów, itd. No i rzecz jasna — o Jedwabnym Szlaku. Wśród buddystów wszystko to odegrało wielką rolę — oto pojawia się idea „wielkiej drogi"… Zaczęła się wielka praca systematyzacji nauk i ich translacji. We wszystkie strony świata wyruszają buddyjscy nauczyciele, można ich spotkać na traktach handlowych, książęcych dworach, w karawanserajach. Właśnie szlakiem Jedwabnym buddyzm dociera wpierw do Chotonu, a potem do Chin… W drugą stronę podążają pielgrzymi, by odwiedzić Indie — kraj Buddy. W Chinach jednak buddyzm uważany był za rodzaj „nauki dodatkowej", nigdy nie zdobył sobie pozycji dominującego światopoglądu. W kręgach taoistów był mocno ugruntowany, ale potępiany — zdarzało się — ze strony konfucjanistów.

Już teraz należy podkreślić — buddyzm przybierał rozmaite postacie właśnie w zależności od podłoża, na jakie natrafiał. Ale nawet na terytorium „obcym", np. w Chinach — proces dzielenia się na rozmaite szkoły nie ustawał. W Chinach może najżywiej rozwijające się szkoły to - szkoła Czystej Krainy (ok. IV w. n.e.) z jego główną postacią Buddy Amitabhy i teorią łaski, a z drugiej strony nader od niej różna szkoła założona przez słynnego Bodhidharmę, który w roku 526 (lub 475) n.e. wylądował w Kantonie, by dać początek szkole Czan (z której rozwinie się japońska odmiana zen, od „dhjana" — medytacja).

Z Chin przeniknął buddyzm do Wietnamu. Potem do Korei, gdzie zaczął umacniać się od IV w. Stąd został przeniesiony przez emigrantów do Japonii, gdzie od przełomu IV i V w. rozwijał się obok szintoizmu. Tutaj zrodził się zen. Wedle tradycji zen przeniósł z Chin do Japonii mistrz Eisai.

Ogólnie mówiąc — buddyzm rozprzestrzeniał się we wszystkich swych odmianach: hinajany, mahajany i wielu szkół w ich obrębie. Dziś badacze pragnąc uporządkować ten olbrzymi zakres wiedzy określają, że w krajach położonych bardziej na północ notuje się przewagę mahajany, a na południu — hinajany.

Wreszcie powiemy parę słów o trzecim wozie — wadżrajanie (Diamentowy Wóz). Termin ten odnosi się do tej formy buddyzmu, który w pewnej fazie krzyżował się z nurtami siaktyzmu i tantryzmu, kształtował się w Indiach w ciągu całego VII stulecia. Jakkolwiek często utożsamiamy ten nurt buddyzmu z Tybetem, nie jest to do końca słuszne. Wpierw oczywiście znany był w Indiach, ale i w Japonii, gdzie swego czasu trwał obok szkół zen. Ale skoro już padła nazwa Tybet — to oczywiście musimy się tu zatrzymać nieco dłużej. Z Katmandu znane są buddyjskie budowle pochodzące już z I w. p.n.e. Ale na dobre o dziejach buddyzmu w tym kraju można mówić począwszy od VII w. n.e. (choć tradycja podaje datę co najmniej trzy wieki wcześniejszą). Istniejąca religia bon stopniowo ulegała buddyzmowi, ale - jak to miało miejsce i w innych krajach — buddyzm nasiąkał pierwiastkami dla niej charakterystycznymi (czasem powiada się zresztą o bon jako o piątej szkole buddyzmu tybetańskiego). Uważa się, że tym który oficjalnie wprowadził buddyzm w Tybecie był król Srong-btsan-sgam-po (630-650). Tradycja największą wagę przykłada do dzieła Padmasambhawy (VIII-IX w.). Także i tutaj mamy do czynienia z różnymi szkołami. To zaś co określamy mianem lamaizmu uważane jest przez badaczy za swoistą formę buddyzmu tybetańskiego z charakterystyczną demonologią i rozbudowaną obrzędowością. Zresztą sama nazwa lamaizm została nadana przez Europejczyków (lama — mistrz, guru). Największymi odłamami są tu szkoły tzw. Żółtych Czapek i Czerwonych Czapek. Za założyciela zakonu Żółtych Czapek uchodzi reformator buddyzmu Tsong Khapa (XIV-XV w.), którego uczniowie dali początek linii panczen- i dalaj-lamy. Właśnie ten nurt łączy się z tą formą, którą nazywamy lamaizmem.

A w Indiach, rodzimej ziemi buddyzmu? Od VIII wieku wzmógł się napór Arabów, a dla Hindusów formą obrony przed ich kulturą i religią islamską stało się skupienie się wokół religii narodowej, tę zaś rolę spełniał bardziej hinduizm niż uniwersalistyczny buddyzm. Zresztą forma organizacji buddyzmu w duże klasztory łatwiejsza była do zwalczania przez władców arabskich. Wreszcie w XII i XIII w., kiedy Arabowie zajęli Bihar (ojczysty stan buddyzmu), nastąpił końcowy akt buddyzmu indyjskiego. Zniszczono klasztory, wygnano lub wymordowano mnichów. Tylko w pobliskiej Orisie zachowały się niewielkie wspólnoty. Zresztą buddyzm nie tylko w swej ojczyźnie podlegał prześladowaniom. Zdarzało się to nawet w Tybecie. Także w Chinach, np. za dynastii Tang (przełom VII i IX wieku), po których buddyzm nigdy nie osiągnął już tej rangi co wcześniej.

Powiedzieliśmy o rozprzestrzenianiu się buddyzmu w Azji. Czy jednak są jakieś ślady świadczące, że Zachód, czyli ludy zamieszkujące Europę mogły zetknąć się z tą religią, a jeśli tak, to kiedy? Badacze skłonni są widzieć je np. w pismach Pyrrona z Elidy (365-275 p.n.e.), czy Plotyna. O buddyzmie wspomina wprost ojciec Kościoła Klemens z Aleksandrii, można doszukać się śladów buddyjskich w dziele Orygenesa. Ba! uważa się i to na rzeczywiście solidnych podstawach, iż słynna jeszcze i w średniowieczu opowieść kursująca w naszej części świata o Barlaamie i Jozefacie jest w istocie zniekształconą wersją opowieści buddyjskiej. Więcej — są i tacy, którzy skłonni są dowodzić, iż mnisi buddyjscy docierali nawet do Aleksandrii, gdzie zorganizowali wspólnotę mającą związek z ruchem esseńczyków, a ci z kolei, co raczej nikt nie poddaje w wątpliwość, mają spory udział w kształtowaniu się myśli chrześcijańskiej. To jednak zagadnienie dość złożone i warto poświęcić mu osobny tekst.

http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2286/q,Buddyzm..narodziny.i.ekspansja
553  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Filozofia / Sięgnijmy do Nietzschego : Grudzień 21, 2009, 13:02:00
Sięgnijmy do Nietzschego
Autor tekstu: Maria Szyszkowska

Wprawdzie nie lubię powszechnie używanego określenia „białe plamy", ale skoro poszukujemy prawdy w wiedzy historycznej, to pora, by zweryfikować obiegowe sądy na temat wybitnych filozofów. Wielu spośród nich zostało po wojnie ośmieszonych, ich poglądy często uproszczone, wykoślawione, doczekały się jednoznacznych ocen politycznych zamiast filozoficznych. Niektórych spośród nich obdarzono rzekomą winą za poglądy głoszone w okresie hitleryzmu.

Właśnie Fryderyk Nietzsche to jeden z filozofów obwinianych za czasy niemieckiego faszyzmu. A przecież jego koncepcja nadczłowieka ma głęboki sens z punktu widzenia psychologicznego i filozoficznego. Odległa całkowicie od rasizmu, warta jest przypomnienia i propagowania.

Lata siedemdziesiąte przyniosły wielkie międzynarodowe odrodzenie filozofii Nietzschego. Jego wpływ na dzisiejszą literaturę jest nie mniej silny — jeśli zważyć chociażby twórczość Kafki czy Camusa — niż na literaturę pierwszych dziesięcioleci dwudziestego wieku. Strindberg, Ibsen, Przybyszewski, Maeterlinck, d'Annunzio — to przykłady wybitnych twórców pozostających pod jego wpływem. Nie można też zapomnieć o tym, że Nietzsche wywarł wpływ na Heideggera, zaś egzystencjalizm oddziałał i oddziałuje na całokształt współczesnej kultury. Freud również zaczerpnął wiele inspiracji z filozofii omawianego tu myśliciela, zaś psychoanalityczna koncepcja kultury nie straciła na swojej aktualności mimo wielu prądów powstałych jako wyraz opozycji. Te wzajemne uwarunkowania filozofii i literatury wyraża na przykład przekonanie Nietzschego, że najwybitniejszym psychologiem jest Dostojewski. Nietzsche twierdził, że od twórcy Biesów wiele się nauczył.

A w Polsce? Po II wojnie światowej uznano najogólniej, że twórczość Nietzschego nie nadaje się pod względem zawartości filozoficznej do naukowych analiz. Deprecjonowanie filozofii Nietzschego ma źródło u nas w jego antyheglizmie, rzekomym rasizmie, jak również w jego krytyce chrześcijaństwa. Niektórzy nawet chorobę psychiczną, na którą zapadł pod koniec życia, wykorzystują do tego, by osłabić powagę twierdzeń tego filozofa.

Nim skoncentruję uwagę na pojęciu nadczłowieka, pragnę zwrócić uwagę, że Nietzsche przyczynił się do wprowadzenia terminu „wartość". Pod wpływem jego tendencji do przewartościowania wszystkich wartości i wykroczenia poza sferę moralną w ocenie ludzkiego życia — określenia dobra i zła zostały zastąpione terminem „wartości". Nietzsche wskazuje na to, że istnienie ludzkie powinno mieć wymiar nie tylko biologiczny i społeczny, ale również kulturowy. Większość społeczeństwa czyli masy — jak to określają filozofowie kultury, prowadzi życie jedynie w owym wymiarze biologicznym i społecznym. I właśnie owa większość stanowi zagrożenie dla jednostek twórczych, odnajdujących swoje człowieczeństwo w wartościach duchowych; nawet walka o byt, którą musimy toczyć, ma w sobie coś podniosłego, metafizycznego.

Człowiek powinien rozszerzać zakres własnego „ja", czyli swojej mocy we wszystkich kierunkach. Nie powinien kształtować się jednostronnie. Jest to zadanie trudne, ale rozwój wewnętrzny zachodzi tylko w drodze wewnętrznego zmagania się. Rozpieszczona ludzkość powinna, jak pisał, poczuć radość walki, radość pokonywania tego, co w człowieku słabe i stare. Nawiązując do poglądów Kanta, Nietzsche upatruje sens życia człowieka w działaniu. Działania, nie zaś słowne deklaracje, określają kim jest dana jednostka. Na każdym z nas spoczywa obowiązek realizowania tkwiących w nas możliwości. Odkrywając nowe wymiary własnej egzystencji, zarazem wkraczamy w nowy, twórczy sposób w świat kultury. Zresztą, zdaniem Nietzschego, sztuka wynosi człowieka ponad jego „ja" urzeczywistnione. Kontakt z nią wybawia z udręczeń woli, bowiem sztuka koresponduje z naszym „ja" udoskonalonym, do którego na swój własny sposób powinno się zmierzać i na swój własny sposób owe „ja" udoskonalone określać. Nie ma i nie może być miary doskonałego „ja" wspólnej dla wszystkich.

Nietzsche głosi immoralizm, który wiąże się z nadzieją wykrycia nowych wymiarów egzystencji człowieka. Wskazuje