Cytuj
Dziwna eksplozja
Świadkowie naoczni, pracownicy bazy i mieszkańcy potwierdzają, że samolot skręcał na bardzo niskiej wysokości, zahaczając niemalże o samochody jadące lokalną drogą. Kierowcy i przechodnie widzieli upadek oraz wybuch i pożar. Niektórzy twierdzą, że wybuch miał miejsce zanim maszyna rozbiła się o ziemię. Jak na sprawę nie patrzeć, Tupolew 154 jest konstrukcją typu nie gniotsa, nie łamiotsa. Prędkość przy lądowaniu jest znikoma, rzędu 200 km/h (i stąd wynika niebezpieczny brak manewrowości) i trudno przy takiej prędkości wytłumaczyć wrak w kawałkach. Wbrew wyobrażeniom samolot to nie jest latająca bomba, która przy uderzeniu wybucha. Więcej – paliwo lotnicze pali się jak każde inne, a wybucha tylko starannie zmieszane z tlenem. Jak zatem wytłumaczyć wybuch? Nijak. Przy tej prędkości wrak samolotu powinien być w jednym kawałku. Dodatkowo trzeba uwględnić, że – zgodnie z oficjalną wersją oraz relacjami świadków – prezydencki tutek zahaczał o drzewa, więc spadł efektywnie z wysokości ok 20 m. Cały impet uderzenia pochodził zatem od ruchu w poziomie, przy minimalnej prędkości. Co wywołało eksplozję? Nie wiadomo. Rzadki zagajnik, w którym leżą szczątki, właściwie nie powinien być nawet przeszkodą przy szczęśliwym lądowaniu w lini prostej. Znane są przypadki awaryjnych lądowań Tu-154 na polach. Jeden z nich lądował dla przykładu w ten sposób szczęśliwie z płonącym ładunkiem papierosów, po czym spłonął na ziemi, bo załoga nie zdołała ugasić ognia. Tutek potrafi wylądować nawet jako płonąca pochodnia (i nie wybuchnąć w trakcie).
Latający wrak
O ile Tupolewy zapisały się w swojej służbie sporą awaryjnością, były w doskonałej formie. Tu z numerem 101 przeszedł przed ostatnią Wigilią u rosyjskiego producenta w Samarze regularny remont generalny, dający mu gwarancję na kolejne pięć lat latania. Mimo wieku – 30 lat – miał wylatane zaledwie pięć tysięcy godzin, na trzydzieści przewidziane na czas życia, więc można powiedzieć, że został wyeksploatowany w 1/6. Miał unowocześnioną awionikę i nie powinien sprawiać poważnych kłopotów. O ile TU-154 jest obecnie modelem muzealnym, bo nie produkowanym i wycofanym z ekspolatacji z najważniejszych linii, w tym chińskich i Aerofłotu, z racji nadmiernej konsumpcji paliwa i przekroczonych norm hałasu, tragiczny tupek 101 był technicznie w wyśmienitym stanie technicznym i mógł jechać w każdą podróż. Ta sama maszyna wiozła przed kilku dniami premiera Tuska na uroczystości w Katyniu z udziałem premiera Putina. Tupolew jest po prostu jak mercedes beczka. Ten konkretnie model miał nawet świeżo chromowane dekle.
Świadkowie naoczni, pracownicy bazy i mieszkańcy potwierdzają, że samolot skręcał na bardzo niskiej wysokości, zahaczając niemalże o samochody jadące lokalną drogą. Kierowcy i przechodnie widzieli upadek oraz wybuch i pożar. Niektórzy twierdzą, że wybuch miał miejsce zanim maszyna rozbiła się o ziemię. Jak na sprawę nie patrzeć, Tupolew 154 jest konstrukcją typu nie gniotsa, nie łamiotsa. Prędkość przy lądowaniu jest znikoma, rzędu 200 km/h (i stąd wynika niebezpieczny brak manewrowości) i trudno przy takiej prędkości wytłumaczyć wrak w kawałkach. Wbrew wyobrażeniom samolot to nie jest latająca bomba, która przy uderzeniu wybucha. Więcej – paliwo lotnicze pali się jak każde inne, a wybucha tylko starannie zmieszane z tlenem. Jak zatem wytłumaczyć wybuch? Nijak. Przy tej prędkości wrak samolotu powinien być w jednym kawałku. Dodatkowo trzeba uwględnić, że – zgodnie z oficjalną wersją oraz relacjami świadków – prezydencki tutek zahaczał o drzewa, więc spadł efektywnie z wysokości ok 20 m. Cały impet uderzenia pochodził zatem od ruchu w poziomie, przy minimalnej prędkości. Co wywołało eksplozję? Nie wiadomo. Rzadki zagajnik, w którym leżą szczątki, właściwie nie powinien być nawet przeszkodą przy szczęśliwym lądowaniu w lini prostej. Znane są przypadki awaryjnych lądowań Tu-154 na polach. Jeden z nich lądował dla przykładu w ten sposób szczęśliwie z płonącym ładunkiem papierosów, po czym spłonął na ziemi, bo załoga nie zdołała ugasić ognia. Tutek potrafi wylądować nawet jako płonąca pochodnia (i nie wybuchnąć w trakcie).
Latający wrak
O ile Tupolewy zapisały się w swojej służbie sporą awaryjnością, były w doskonałej formie. Tu z numerem 101 przeszedł przed ostatnią Wigilią u rosyjskiego producenta w Samarze regularny remont generalny, dający mu gwarancję na kolejne pięć lat latania. Mimo wieku – 30 lat – miał wylatane zaledwie pięć tysięcy godzin, na trzydzieści przewidziane na czas życia, więc można powiedzieć, że został wyeksploatowany w 1/6. Miał unowocześnioną awionikę i nie powinien sprawiać poważnych kłopotów. O ile TU-154 jest obecnie modelem muzealnym, bo nie produkowanym i wycofanym z ekspolatacji z najważniejszych linii, w tym chińskich i Aerofłotu, z racji nadmiernej konsumpcji paliwa i przekroczonych norm hałasu, tragiczny tupek 101 był technicznie w wyśmienitym stanie technicznym i mógł jechać w każdą podróż. Ta sama maszyna wiozła przed kilku dniami premiera Tuska na uroczystości w Katyniu z udziałem premiera Putina. Tupolew jest po prostu jak mercedes beczka. Ten konkretnie model miał nawet świeżo chromowane dekle.