Choose fontsize:
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
 
  Pokaż wiadomości
Strony: « 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 »
11  Multimedia / Multimedia / Odp: Film "WODA. Wielka tajemnica" [lektor PL] : Sierpień 23, 2010, 21:24:52
Fakt szybszego zamarzania wody ciepłej w porównaniu z zimną znany jest od wieków. Już 300 lat p.n.e. pisał o tym Arystoteles. Podpowiadał także,  że aby szybko ostudzić gorącą wodę, należy poddać ją działaniu pełnego słońca! W 1461 r. włoski uczony Giovanni Marliani miał potwierdzić spostrzeżenie Arystotelesa, że faktycznie woda gorąca szybciej zamarza, niż woda zimna, choć nie potrafił wyjaśnić zjawiska. Również w 1620 r. Francis Bacon  potwierdzał fakt szybszego zamarzania wody ciepłej w porównaniu z zimną („Novum Organum”). Także Kartezjusz napisał w 1637 r. znamienne słowa: „Doświadczenie pokazuje, że woda trzymana przez długi czas na ogniu zamarza szybciej, niż inne wody.” (praca „Les Meteores” opublikowana w „Discours de la Methode”).

Zjawisko było więc rejestrowane przez setki i nawet tysiące lat, ale nikt nie umiał wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. Nauka nie potrafi tego i dzisiaj – o ile mi wiadomo. Są jedynie próby stworzenia spójnej koncepcji. Do dziwnego zjawiska powróciło w 1969 r. pismo „New Scientist” opisując spostrzeżenie pewnego ucznia z Tanzanii i w tym kontekście zastanawiając się nad faktem, jak łatwo potrafimy wydawać sądy i jak łatwo dajemy schwytać się w pułapkę własnych utartych schematów myślowych.

Otóż w 1963 r. uczeń jednego  z tanzańskich gimnazjów w miejscowości Magamba, Erasto Mpemba, zwrócił się z prośbą do swojego nauczyciela fizyki prośbą o wyjaśnienie niezrozumiałego dla niego zjawiska: dlaczego gorące mleko, które służyło Mpembie i jego kolegom do wyrobu lodów, zamarza szybciej, niż mleko zimne?

Mpemba miał przygotowane porcje gorących lodów, ostudzał je do temperatury pokojowej i dopiero później wstawiał do zamrażalnika lodówki. Zdarzyło się jednak tak, że Mpemba musiał zaryzykować uszkodzenie lodówki i wstawić bardzo gorącą mieszaninę do lodówki. W rezultacie okazało się, że jego „gorące” lody zamarzły szybciej, niż wcześniej ostudzone lody kolegów.

Nauczyciel  wykpił ucznia niemiłosiernie. Ten próbował uzyskać satysfakcjonującą go odpowiedź podczas nauki w liceum w Mkawie. Tam również wyjaśniono mu, że opowiada bzdury. Nauczyciel fizyki nazwał nawet ten przypadek „fizyką Mpemby”. Trzeba było dopiero spotkania z prof. Denisem Osborne’m z Uniwersytetu z Dar es Salaam, który odwiedził liceum, w którym uczył się Mpemba. Podczas pogadanki dotyczącej zagadnień fizycznych uparty uczeń nie zważając na docinki kolegów poprosił Osborne’a o wyjaśnienie nurtującego go problemu. Prof. Osborne odniósł się sceptycznie do pytania, tym niemniej kazał później swoim uniwersyteckim laborantom przeprowadzić odpowiednie doświadczenia. Efekt eksperymentu potwierdził spostrzeżenie Mpemby. Było to zupełnie „nieracjonalne” i kłócące się z tzw. zdrowym rozsądkiem, dlatego też laborant odpowiedzialny za przeprowadzenie doświadczenia miał powiedzieć Osborne’owi, że: „Będziemy powtarzać doświadczenie tak długo, aż otrzymamy prawidłowy rezultat.” Uśmiech)

W 1969 r. Prof. Osborne i Erasto Mpemba napisali wspólnie pracę o swoich obserwacjach opublikowaną pierwotnie w periodyku „Physics Education”. Późnej sprawa trafiła do „New Scientist” i w ten sposób tanzański uczeń stał się sławny, a zjawisko, na które zwrócił uwagę po wiekach od pierwszych zapisanych przez Arystotelesa obserwacji, nazwano „efektem Mpemby”.

Jak wspominałem, do dziś zjawisko nie jest wyjaśnione w zadowalający sposób i jest przyczyną bólów głowy fizyków Uśmiech. Próbuje się wyjaśnić dziwne zachowanie się wody sięgając do zjawiska parowania, konwekcji, istnienia gazów rozpuszczonych w wodzie, zjawiska superprzechłodzenia wody, ale wszystko to nie zadowala naukowców.

Woda nadal skrzętnie ukrywa wiele ze swoich tajemnic…

Wiecej: http://www.eioba.pl/a131408/dlaczego_woda_gor_ca_zamarza_szybciej_ni_woda_zimna_czyli_o_efekcie_mpemby#ixzz0xSVWgBAB



Woda. Istnieje na naszej planecie od miliardów lat. To z niej wyszło wszelkie życie. I - pomimo, że tak powszechna i pozornie znana - dopiero teraz zaczyna odkrywać przed nami swoje tajemnice. A ciągle badacze twierdzą, że właściwie prawie nic o niej nie wiemy.

Już setki lat temu zauważono, że woda ma szczególne właściwości fizyczne i chemiczne. Na przykład, że jako jedyna występuje we wszystkich trzech stanach skupienia - stałym, ciekłym i gazowym. Że w przeciwieństwie do wszystkich innych substancji zwiększa swoją objętość przy ochładzaniu. Że jest najsilniejszym istniejącym na Ziemi rozpuszczalnikiem. Ma również najwyższe napięcie powierzchniowe ze wszystkich cieczy, a w kapilarach wysokich drzew wspina się, potrafiąc zwiększyć ciśnienie do kilkudziesięciu atmosfer!

woda występuje w 3 stanach skupienia

Ale to nic. Najnowsze badania wykazują fakt, którego znaczenia nie sposób przecenić. Właściwość wody, która dla nas wszystkich razem i każdego z osobna może spowodować niezwykłe zmiany. Od zastosowań w kuchni po niezwykle wyrafinowane technologie rodem ze świata fantastyki naukowej.

Albowiem woda ma pamięć.

Przyswaja i rejestruje każde oddziaływanie, zapamiętuje co dzieje się w otaczającej ją przestrzeni - tak, bez cudzysłowia w wyrazie zapamiętuje - wystarczy, że woda dotknie jakiejś substancji, a zapisuje jej właściwości w swojej pamięci. Na przykład tzw. srebrna woda - używana do odkażania ran przez armię amerykańską w Iranie i Afganistanie, zdobywa swoje nieprawdopodobne, aseptyczne właściwości przez przechowywanie w srebrnych naczyniach. Zresztą takie jej zastosowanie było intuicyjnie znane już od kilku wieków, wielu medyków w epoce Oświecenia i późniejszych wspominało w swoich zapiskach o tej właściwości wody. Inna sprawa, że nie wnikali dlaczego tak się dzieje. Wystarczył sam fakt zbawiennego działania wody ze srebrnego kubka czy dzbanuszka na rany chorego.

Dopiero kilka lat temu zaczęto dokładniej badać wodę pod tym kątem. I wtedy właśnie wyszło na jaw, że substancja ta może zapisywać w sobie informacje. A przecież jej skład chemiczny nie zmienia się w żaden sposób przy zapisywaniu tych nowych informacji. Woda pozostaje wodą. W procesie zapamiętywania ważna okazała się struktura wody czyli organizacja jej cząsteczek. A przede wszystkim łączenie się ich w grupy zwane klastrami. Są one pewnego rodzaju komórkami pamięci zapisującymi informacje z otoczenia. W każdej takiej komórce pamięci znajduje się 440 tys. pól informacyjnych, odpowiadających za własny, specyficzny rodzaj współdziałania z otaczającym środowiskiem. Klaster rozpatrywany w danym momencie jest stosunkowo nietrwały, natomiast cząsteczki wymieniające się w nim, mogą przechowywać informację przez bardzo długi czas. Można zatem mówić o trwałości struktury klastra.

Jak tę wiedzę można przełożyć na zastosowania praktyczne? I w ogóle, co to oznacza?

W 1881 roku kilkunastu rozbitków z amerykańskiego statku "Lara" zostało uratowanych po 3 tygodniach dryfowania po oceanie, bez kropli słodkiej wody. Okazało się, że ich zbiorowe, "udręczone" brakiem słodkiej wody myślenie i wyobrażanie sobie, że słona woda zza burty łodzi zmienia się w słodką, w istocie takąż zmianę, w najbliższej odległości od burt, wywołało. Jak wiadomo, bez słodkiej wody możliwe jest przeżycie kilku dni, w żadnym razie 3 tygodni.

Zarówno w laboratoriach w USA jak i Rosji sprawdzano oddziaływanie ludzkich emocji na wodę. Okazało się bardzo silne. Grupę uczestników eksperymentu poproszono najpierw o wzbudzenie w sobie pozytywnych uczuć w obecności ustawionej między nimi kolby wody. Ludzie ci myśleli o miłości czy czułości. Po pewnym czasie zmieniono próbkę wody i polecono im myślenie negatywne. Wzbudzali w sobie emocje takie jak strach, nienawiść i złość. Następnie zmierzono potencjał energetyczny obu próbek wody. Zmiany były wręcz uderzające. Okazało się, że pierwsza próbka ma znacznie wyższy potencjał energetyczny i jest znacznie lepiej ustabilizowana niż druga.

Struktura próbki wody, na którą oddziaływano pozytywnie (dziękuję)

W laboratorium japońskiego badacza Emoto Masaru spróbowano utrwalenia struktur wody po psychicznym oddziaływaniu na próbki. Dokonano tego przez błyskawiczne zamrażanie w komorze kriogenicznej. Wyniki były oszałamiające. Struktury próbek poddanych pozytywnemu myśleniu prezentowały formy geometryczne podobne do tych znanych z krystalografii - np. heksagony z centralną cząsteczką, natomiast te "negatywne" nie tylko były nieuporządkowane, ale wyglądały wręcz "niechlujnie". Biorąc pod uwagę liczbę powtórzeń eksperymentu, wszelka przypadkowość jest absolutnie niemożliwa.

Struktura próbki wody, na którą oddziaływano pozytywnie (przepraszam)

W licznych ośrodkach na całym świecie bada się, jak woda o zmienionej pozytywnie strukturze oddziaływuje na podlewane nią rośliny. I mamy od razu pierwsze zastosowanie - większość roślin rośnie znacznie szybciej, jest większa, ma kilkakrotnie więcej mikroelementów, a na dodatek takiej "uszlachetnionej" wody można użyć nawet o 20% mniej. Trudno przecenić jakie to miałoby znaczenie np. w krajach o klimacie pustynnym, a i w naszych przydomowych ogródkach także. Nota bene od dawna znane są eksperymenty z pozytywnymi emocjami kierowanymi do roślin i ich efektami w postaci lepszego wzrostu i wydajności uprawy. W tej chwili wygląda, że nie tyle rośliny, co zawarta w nich woda zmienia swą strukturę i nabywa nowych właściwości.

Struktura próbki wody, na którą oddziaływano negatywnie (jesteś obrzydliwa)

Rezultaty efektu pamięci wody.

Naukowcy wiedzą już jak to się dzieje. Ale ciągle nie wiadomo dlaczego. A to wręcz podstawowe pytanie. Tym bardziej, że trudno przecenić wpływ wody na nas. Na ludzi. I to - niestety - bardzo zmienionej wody.

Każdy z nas składa się w 70 do 90% z wody. Do prawidłowego funkcjonowania dorosły człowiek wypija, badź wchłania przez skórę ok. 3 litrów wody dziennie. Ale czy ta woda jest dla nas dobra? Czy jej wcześniejsze "doświadczenia" zapisane w strukturach zmienią właściwości na szkodliwe, czy dobroczynne dla naszego zdrowia?

Dawniej ludzie osiedlali się w pobliżu naturalnych źródeł wody. Rzek, jezior czy strumieni. Czerpana z nich woda miała zachowane w sobie prawidłowe struktury pamięci. Wszystko przebiegało według sprawdzonego przez tysiąclecia schematu. Dziś woda dostarczana jest odbiorcy po przebyciu pod bardzo wysokim ciśnieniem dziesiątków czy setek kilometrów rur. Bardzo często pozaginanych pod kątami prostymi. I w tych rurach następuje katastrofalne niszczenie struktur wody. Kryształy wody zostają zniekształcone. Ich naturalna symetria coraz bardziej się rozpada. Woda przepływająca - na przykład w systemach ogrzewania - usiłuje odzyskać swą pierwotną energię. Niestety kosztem przebywających w domu ludzi, zwierząt czy roślin. Co gorsza, woda oddawana przez nas do środowiska zachowuje pamięć o wszystkim przez co przeszła. O rozpuszczanych w niej związkach chemicznych, szlamie, brudzie i odpadach, o agresywnym oczyszczaniu i uzdatnianiu w oczyszczalniach ścieków. I w takiej postaci trafia do kolejnych ludzi, którzy mają nieszczęście mieszkać w dolnych partiach rzeki.

Uszkodzona struktura wody w naszych kranach

Jeszcze silniejsze jest zanieczyszczenie informacyjne, którego nabywa woda przebiegając przez kilometry rur i setki mieszkań. Austriacki badacz Alojzy Gruber mówi: - "Zanieczyszczamy wodę emocjonalnie. Ten proces przyjął ogromne rozmiary. Dlaczego? Woda przyjmuje całą naszą zawiść, frustracje, nienawiść i stres. Zapamiętuje je. Kiedy trafia do naszego organizmu jest praktycznie martwa."

Szwajcarski biofizyk, laureat Nagrody Nobla z chemii podkreśla, że w kontekście odkryć w dziedzinie pamięci wody, z wszelką pewnością nie jest przypadkiem, że całe życie na Ziemi powstało właśnie w środowisku wodnym. Zresztą pierwotną i podstawową rolę wody w akcie kreacji życia głoszą praktycznie wszystkie religie i szkoły filozoficzne istniejące od zarania historii po dziś dzień. Struktura białka nie istniałaby, gdyby nie woda - na poziomie cząstek tworzy ona helisę DNA - podstawowy zapis każdego organizmu.

Głęboko w lasach Wenezueli istnieje sieć rzek, w których krążąca woda nigdy nie styka się z ludźmi, ani z wytworami naszej cywilizacji. Specjalna ekspedycja pobrała próbki tej wody - starając się samemu nie przekształcić jej struktur. Po zbadaniu i porównaniu z "normalną" używaną przez nas pitną wodą, okazało się, że ta z pierwotnych źródeł jest aż do 40.000 razy bardziej aktywna. Taka woda wypita przez człowieka, niemal natychmiast (w ciągu zaledwie 12 minut, co zostało dokładnie zbadane przez lekarzy) aktywizuje jego organizm. Ma, z całą pewnością, wielki wpływ na długość i jakość życia ludzkiego. Może właśnie dlatego w każdej kulturze mieszkańcy wyżyn i gór, skąd biorą swój początek potoki i rzeki, żyją na ogół dłużej i w lepszym zdrowiu niż ludzie z nizin?

Współczesna nauka twierdzi, że wodna struktura każdego człowieka jest identyczna ze strukturą wody z miejsca, w którym się urodził i żyje. Zmiana miejsca zamieszkania jest dla organizmu pewnego rodzaju szokiem również dlatego, że organizm musi dostosować się do zupełnie nowych struktur wody. Często okazuje się to zbawienne - np. dla ludzi, którzy żyli w miejscach o zaburzonej budowie wody.

Czy pies wybierze butelkowaną wodę?

Producenci butelkowanej wody - choć jest ona niewątpliwie kryształowo czysta, chemicznie idealna i nasycona różnymi minerałami - starają się głęboko ukryć przed konsumentami fakt, że jest również martwa. Jej struktury uległy głębokiej dezorganizacji, choćby w toku produkcji, transportu i handlu. I nie ma już w niej ani śladu energii. Wprawdzie człowiek raczej nie odczuwa różnicy między czystą i naturalną, a sztucznie oczyszczoną wodą, ale każde zwierzę zawsze wybiera wodę źródlaną, ponieważ ta woda nasycona jest naturalną energią.

Oczywiście nie - wybierze źródlaną

Czy wodę można zenergetyzować, ożywić?

Oczywiście, tak. Po pierwsze przez oddziaływanie na nią pozytywnymi emocjami, a czynione są również badania nad ożywianiem wody za pomocą bardzo słabych pól elektromagnetycznych. Niestety, jest to proces dosyć długotrwały i trudny do zastosowania na większą skalę. Natomiast pocieszające jest, że już stosunkowo niewielka dawka takiej zenergetyzowanej wody zmieszana z dużą ilością martwej, powoduje znaczne ożywienie tej ostatniej. Wygląda to tak, jakby woda przekazywała swoje struktury, "uczyła" tę uszkodzoną.

I wreszcie niesłychanie ważna właściwość, która - biorąc pod uwagę wszechobecność cywilizacji i jej odpadów - ratuje wodę przed totalnym zniszczeniem i martwotą. Jak samouczący się komputer potrafi się ona "zresetować" - oczyścić swoją pamięć. Inaczej informatyczny śmietnik, w który z upływem czasu zamieniają się jej klastry, wchłaniając wszelkie oddziaływania środowiska, stałby się w żaden sposób nieusuwalny. Ten proces samooczyszczenia się wody następuje w chwili, gdy zmienia ona swój stan skupienia - z cieczy w parę, która ponownie się skropli ale już z "czystą" pamięcią - gotową do nowego zapisu otaczającego ją świata. W ten sam sposób działa proces zamarzania i topnienia wody - oczyszcza struktury pamięci.

I znów woda może podtrzymywać i chronić życie. Tak, jak to czyni od milionów lat.

Na podstawie filmu dok. "Woda" wytwórni GTK (2006) - Dalbert

Wiecej: http://www.eioba.pl/a131269/tajemnice_wody#ixzz0xSdAU95K
12  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Metafizyka / Odp: Fraktal – metafizyczne modelowanie świadomości : Sierpień 23, 2010, 20:36:02
 Z pasją zapoznaję się z wiedzą starożytną. Budzą we mnie szacunek teksty pozostawione przez naukowców i kapłanów (tak kiedyś łączono te funkcje) starożytnych cywilizacji Sumerów, Egipcjan i innych nacji bliskowschodnich.

Wiedza przekazana w tych tekstach w jakimś momencie zaginęła do tego stopnia, że nawet zapomniano o tym, że Ziemia jest okrągła. Ta ciemna strona nauki trwała bardzo długo i dopiero pod koniec XX wieku pojawili się ludzie, którzy mieli odwagę kwestionować starą wiedzę i stawiać dobre pytania.

Już w czasach przed potopem znana była o fizyce, chemii i metalurgii,geografii, geologii, matematyki i geometrii, czyli to co współcześnie nazywamy naukami ścisłymi. Do tego znajomość biologii, genetyki, ewolucji stała na znacznie wyższym poziomie niż dziś.Współcześni naukowcy mają już liderów, którzy nie szczędząc wysiłków odkrywają tą starożytną wiedzę, przekładają na język współczesny i z dużym sukcesem wykorzystują do wzrostu nie tylko materialistycznego ale również moralno filozoficznego.


Max Planck powiedział coś takiego:

" Cała materia zawdzięcza swoje źródło i istnienie jedynie skuteczności tej mocy, która wprawia cząsteczki atomu w wibracje i utrzymuje ten najdrobniejszy  układ słoneczny atomu razem.Zmuszeni jesteśmy zakładać istnienie świadomego, inteligentnego umysłu ukrytego za tą siłą.Umysł ten jest matrycą całej materii ".


Wynika z tego jasno, że cała fizyczna materia, wszystko dookoła nas, to rezultat określonej częstotliwości. Oznacza to również, ze jeśli uznasz daną częstotliwość, struktura samej materii ulegnie przeistoczeniu. Ten samowystarczalny system jest hologramem a nawet super hologramem, często zwany Matrix

Wszystko wewnątrz jest ekspresją tego hologramu. Każda część tego holograficznego obrazu tworzy mini strukturę wersji całości. Jest to coś jakby wzajemnie spleciona rzeczywistość. Patrząc na jedną cząstkę, jesteś w stanie dowiedzieć się rzeczy na temat pozostałych, jakby całość bytu mieściła się w jednym okruchu.

Nie możemy określić gdzie znajduje się jedna cząstka, ponieważ jest ona zawsze odbiciem wszystkich.

W hologramie cały wzór jest pełny i kompletny sam w sobie.

Po wyodrębnieniu nawet jednej małej porcji całości i przyjrzeniu się jej z bliska, dostrzeżemy, że cały wzór zaczyna powtarzać się w kółko. Jeśli w którymkolwiek miejscu tego wzoru zmienimy jeden mały aspekt, któregokolwiek z tych mini hologramów - zmiana ta odzwierciedli się w całym układzie.

Taki przebieg kreacji znali już Sumerowie, najstarsza cywilizacja - współczesna fizyka i matematyka dopiero teraz to potwierdza (!)

Materia nie istnieje.

Istnienie materii jest tylko odbiciem faktu, że substancją Wszechświata jest świadomość.

Nasze, jeszcze do dziś, przekonanie, że substancją Wszechświata jest materia - prowadzi do czegoś co nazywam dychotomią chciwości i strachu.

Kiedy ludzie w cichej desperacji zaczynają gromadzić tyle materialnego dobytku lub innych bogactw ile to możliwe (ze strachu, że zabraknie czegoś) .... generują  właśnie  cywilizację strachu i chciwości. W realiach kiedy docierasz do tego, że substancją Wszechświata jest świadomość, samo twoje postępowanie staje się cenniejsze ...

Co jest istotą strachu? Można powiedzieć, że strach jest bardzo wolnym, "gęstym, wręcz lepkim" stanem wibracji. Tak więc jeśli pozwolimy sobie przyjąć fundowany przez obecne społeczeństwo strach - żyjemy stresem i obawami o dzień jutrzejszy ... poczuciem winy za dni wczorajsze ... i zapominamy o chwili obecnej - tym bardziej pozwalamy sobie zagłębiać się w ten wolny, gęsty i lepki stan strachu.

Jak z tego wynika, powinniśmy być bardzo ostrożni w związku z tym w co wierzymy. Wystarczy uwierzyć, że świat jest zły i groźny i taką pomagasz kreować rzeczywistość.

Tak, tak, w rzeczywistości zbudowanej przez myśli (świadomie skierowaną uwagę), każda nasza myśl pomaga budować lub burzyć rzeczywistość jakiej doświadczasz. Myśl można porównać do pająka, który ciągnie nić w pajęczynie - a ta rozrasta się i rozrasta ...

Kluczem jest informacja - można powiedzieć, że informacja to "Matrix" tworzący ten nasz iluzoryczny świat.

Informacja tworzy fraktale. Kiedy napływ informacji wzrasta, automatycznie zwiększa się przyrost fraktali. Matematycznie mówiąc fraktale stanowią funkcje, których nieprzewidywalność w miarę postępu stale wzrasta.

Jak zagłębisz się w fraktale i teorię chaosu, to patrząc pod tym kątem na społeczeństwo dostrzeżesz w tym ziarenko prawdy. Kiedy system zaczyna tracić swą stabilność występują w nim "przypadkowe" przesunięcia, które zaczynają organizować się w bardziej złożone struktury.

Na płaszczyźnie subatomowej rzeczywistość reaguje w korelacji z oczekiwaniami obserwatora. A wszystko we Wszechświecie składa się z subatomowych cząstek - łącznie z Tobą i ze mną. Tak więc staje się jasne jak to identyczne doświadczenie jednego doprowadzi do sukcesu, a drugiego do totalnej klapy - w zależności od osobistych przekonań.

Świadomość całej ludzkości mieści się w polach. Pola są fluktuacjami energii i informacji w bezkresnej przestrzeni potencjalnej próżni. Jeśli zmienisz pole, w którym znajduje się dany atom, zmieniasz ten atom. A my jesteśmy zbudowani właśnie z atomów !!! W tym tkwi łatwość zmiany swego losu, jednak nie przeznaczenia.

Więc samym doznawaniem uczuć i emocji w sercu, wpływamy na zmiany tego pola - pola, które spaja całą materię, z której stworzone jest wszystko - dosłownie modyfikując fizyczną rzeczywistość.

Kiedy już określisz rzeczywistość, w której żyjesz i ustalisz naturę tego czym jest fizyczne ciało (biologiczny komputer) oraz naturę tego czym jesteśmy my (świadomością) ... i zaczniesz badać prawdziwą strukturę świata (jak on działa, czemu robię to czy tamto Co?) w pewnym momencie odkryjesz przebłysk olśnienia dlaczego świat jest uformowany w taki właśnie sposób.

Ponieważ ... niby widzisz jakiś tam świat, a tak nie jest... Widzisz jedynie wąziutki zakres częstotliwości w nieskończonym polu energii, nieskończonej ilości pasm częstotliwości.

To można porównać do holograficznego kanału telewizji.

To manifestacje świadomości są odpowiedzialne za tworzenie cegiełek, z których zbudowany jest Wszechświat jaki widzisz. Sam akt naszej obserwacji świata wokół jest odpowiedzialny za jego współtworzenie.

Być może, że bez obecności człowieka cały Wszechświat byłby tylko polem potencjałów, z których nie powstałby nasz doświadczalny "poligon" jakim jest nasza błękitna planeta.

Powodem istnienia tego co doświadczamy jest to, że wszędzie tam, gdzie skierujemy wzrok (skupimy uwagę) - wszędzie gdzie świadomość zamanifestuje jakieś oczekiwanie tego, co mogłoby tam być - sam taki akt będzie aktem twórczym, w procesie którego powstanie coś, co będziemy w stanie dostrzec. Jakby nie patrzyć - posiadamy automatyczny udział w budowie tego Wszechświata.

Świadomość jest językiem programowania dla Wszechświata. My jesteśmy przewodnikami tej świadomości - to nasza rola.

Świadomość przepływa i emanuje poprzez nas. Jesteśmy twórcami, ponieważ na tej planecie to my stanowimy jej przekaźnik. To my transmitujemy tu rzeczywistość, każdy z nas.

Pomyśl co się dzieje, gdy odłączysz mózg i pozwolisz wessać się iluzji głównego nurtu naszych mediów ... . Powinniśmy zrozumieć w jaki sposób możemy być wykorzystywani i do tworzenia jakiej rzeczywistości, skoro współtworzymy tą rzeczywistość. Istnieje taka możliwość jakiejkolwiek manipulacji czy regulacji obrazu naszego świata ... wtedy możemy zacząć współtworzyć cudzą rzeczywistość w miejsce własnej.

Pomyśl co się stanie gdy ludzie zdecydują się , że przejmują teraz kontrolę nad rzeczywistością? Czy jesteś gotów przyjąć odpowiedzialność? Przejąć kontrolę z poziomu kwantowego w górę, z poziomu molekularnego w górę ... to działa.

Jedną z rzeczy, która wprawia to wszystko w ruch jest coś, co można określić jako rodzaj systemu operacyjnego. A jak wiadomo taki system może być atakowany wirusami czy spamem, a w przypadku ludzi może być hackowany przy użyciu słów.



Wiecej: http://www.eioba.pl/a131360/poza_materi_i_umys_do_wiadomo_ci#ixzz0xSJIhMHp
13  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Odp: Krótka historia DNA i RNA : Sierpień 23, 2010, 19:37:19
Pramatka Ewa, od której pochodzą współcześni ludzie, żyła 200 tys. lat temu - dowodzą wyniki badań opublikowane w "Theoretical Population Biology". Badania prowadzone były przez naukowców z Politechniki Śląskiej w Gliwicach i z Rice University w Teksasie.
 
 
Pramatka Ewa nazwana jest przez genetyków Ewą mitochondrialną. Nazwa ta pochodzi od sposobu określenia jej wieku w badaniach naukowych, do których wykorzystano geny zawarte w ludzkich mitochondriach (mtDNA). W każdej komórce eukariotycznej znajdują się mitochondria (organella komórkowe), które dzielą się autonomicznie niezależnie od niej. Materiał genetyczny obecny w mitochondriach dziedziczy się inaczej niż ten zawarty w jądrach komórkowych. Geny jądrowe (DNA) otrzymujemy po obojgu rodzicach, podczas gdy DNA mitochondrialny (mtDNA) tylko po matce.

Naukowcy przeprowadzili badania statystyczne, w których przeanalizowali 10 modeli matematycznych, zaprojektowanych do ustalenia czasu życia "pramatki Ewy". Autorzy tych modeli decydowali się na wprowadzenie różnych teoretycznych założeń dotyczących m.in. migracji i rozprzestrzeniania się ludzi na Ziemi. W zależności od decyzji, jakie podejmowali, otrzymywali nieco inne rezultaty.

Poszukiwanie mitochondrialnej Ewy polega na porównywaniu profilu genetycznego przypadkowych dawców oraz ustalaniu stopnia podobieństwa i różnicy pomiędzy poszczególnymi genami. Dzięki temu naukowcy potrafią ustalić stopień, w jakim dwóch różnych dawców jest ze sobą spokrewnionych. Na podstawie DNA mitochondrialnego nie można przeprowadzić podobnych badań w poszukiwaniu "praojca Adama", ponieważ to DNA przekazywane jest wyłącznie po linii matki.

Genom w mitochondriach (czyli częściach komórki pełniących funkcję "elektrowni") jest prostszy od genomu w jądrze komórkowym. Ten pierwszy zawiera kilkadziesiąt genów, ten drugi - aż 20 tys. Poszukiwanie podobieństw i różnic tylu genów od wielkiej liczby dawców byłoby sporym obciążeniem nawet dla najszybszych superkomputerów.

Dlatego naukowcy skupiają się na mitochondriach. Oprócz 37 genów, które rzadko się zmieniają, mitochondria zawierają obszar "hiper-zmienności". Zmienia się on na tyle szybko, że można go użyć jako molekularnego zegara do odmierzania czasu.

A zatem można dzięki niemu ustalić, kiedy zachodziły kluczowe mutacje i w rezultacie, kiedy żyła pramatka Ewa. Należy "przetłumaczyć" różnice pomiędzy sekwencją genów u dawców na to, jak one ewoluowały w czasie - opisuje Krzysztof Cyran z Politechniki Śląskiej. - A to jak one ewoluują w czasie, zależy od modelu ewolucji, jakiego używamy.

Nasze odkrycia kładą nacisk na konieczność uwzględniania przypadkowej natury procesów kształtujących populacje, takich jak wzrost populacji i jej zanik - komentuje współautor badań Marek Kimmel, profesor statystyki z Rice University. Jak dodaje, klasyczne modele nie zawsze biorą pod uwagę przypadkowe procesy.

Próba wyznaczenia daty życia mitochondrialnej Ewy to przykład, w jaki sposób naukowcy, zajmując się genetyczną przeszłością, poznają naturę mutacji genetycznych, selekcji i innych procesów genetycznych, które grają kluczową rolę w rozwoju wielu chorób.

Każdy taki model jest swego rodzaju równaniem. Wprowadzane są dane, które niekiedy opierają się na przypuszczeniach i w oparciu o te dane otrzymujemy wynik. Dotyczy to np. częstotliwości genetycznych mutacji. W tym przypadku wynik równania to data życia mitochondrialnej Ewy.

Naukowcy podkreślają, że w ciągu ostatnich dekad modele statystyczne dotyczące rozwoju ludzkich populacji są coraz bardziej precyzyjne.

Badania zostały sfinansowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Cancer Prevention and Research Institute of Texas.
http://przyszloscwprzeszlosci.info/historia/89-archeologia/2158-naukowcy-okrelili-kiedy-ya-qpramatka-ewaq
14  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Jeśli czujesz, że myślisz, to się mylisz : Sierpień 22, 2010, 13:08:32
Jeśli czujesz, że myślisz, to się mylisz


Od czasu do czasu, gdy trafiam na szczególnie mocno ufortyfikowane bastiony bezmyślności, za łudzącymi szańcami pozornej dyskusji ze zdziwieniem ponownie odkrywam tego samego potwora. Jest to rodzaj wynaturzenia racjonalności, które najkrócej mógłbym określić jako mylenie emocji z myśleniem. Sprawa jest prosta, więc sądzę, iż w miarę łatwo i bezboleśnie uda mi się ją wyłożyć.

Zacznę klasycznie, od krótkiego zdefiniowania podstawowych pojęć, tak by jasne było o co mi się tutaj rozchodzi, co z czym i na jakiej podstawie ze sobą zestawiam. I tak myślenie to proces kojarzenia i wnioskowania przeprowadzany na elementach ludzkiej pamięci. Z kolei emocja to stała predyspozycja poznawcza i behawioralna. Uznałbym ją za swego rodzaju skrót w myśleniu, bardzo funkcjonalny mechanizm służący jako gotowy schemat zachowania wobec czegoś, zazwyczaj wyrobiony na podstawie uprzednich doświadczeń lub ewentualnie wpojony przez otoczenie. Stąd nawet chwacki łobuz z najgłębszych mateczników puszczy, który nigdy nie miał do czynienia z czarnoskórą osobą może już mieć wyrobioną opinię na temat takich osób i ustaloną wobec nich postawę.

Zjawiskiem o tyle nieuniknionym, co niebezpiecznym jest mieszanie emocji z myśleniem. Sądzę, iż na rzeczy jest tu społeczna natura człowieka, która skłania go do komunikowania się z innymi i wyrażania swojej postawy, nawet jeśli jest to niczym nie uzasadniona wrogość, złość czy niezrozumiałe uprzedzenie. Operowanie językiem jest czynnością racjonalną, sam komunikat też musi być racjonalny. Werbalne wykroczenie poza poziom porykiwań i ćwierkań wymusza na użytkownikach języka uruchomienie intelektualnych funkcji analizujących informacje i pośredniczących w procesie akcja-reakcja. Efektem jest to, że tak często ktoś racjonalnie próbuje nas przekonać o czymś co kompletnie nie jest racjonalne. Bardzo jaskrawym przykładem będzie tu stronnicza matka broniąca racji swojego dziecka.

Ilustracją tej tezy może być każda inna sytuacja, w której ktoś próbuje racjonalizować postawę emocjonalną. Mówiąc swoim emocjom nadaje pozory rozumowego wywodu, tj. argumentuje, choć w rzeczywistości mógłby do komunikacji użyć prostych odgłosów oddających jego nastroje. Wprowadza to mylne wrażenie, iż konflikt rozgrywa się na poziomie racjonalnym, że da radę go przedyskutować. Problemu nie da rady jednak rozwiązać rozmową dopóty, dopóki obydwaj dyskutanci nie będą operowali czysto racjonalnymi argumentami. Dialog u którego podłoża leżą nieujawnione emocje, emocje pomylone z myślami, ma bardzo duże prawdopodobieństwo na przeistoczenie się w otwarty konflikt, wciąż jeszcze werbalny lub już pozawerbalny. W gruncie rzeczy nie jest to 'przeistoczenie' lecz raczej przepoczwarzenie, osiągnięcie dojrzałej formy, eksplozja.

Przewrotny wniosek – technokratyczne, totalitarne państwo przyszłości będzie oparte na emocjach, a nie na rozumie. Uściślając: zamysł będzie racjonalny, ale wykonanie całkowicie oprze się na uczuciach. To dosyć oczywiste i mało odkrywcze, jeśli spojrzy się na systemy połykające jednostkę – faszysta krzyczący 'Hail!' razem z tysiącem kompanów nie zastanawia się czy rzeczywiście stoi po dobrej stronie. On to wie, przynajmniej tak mu się wydaje, bo w rzeczywistości – czuje, że wie. Pomieszał emocje z myślami. To samo można powiedzieć o kibolu ryczącym na stadionie lub o bojowym wyznawcy religii. Czy statystyczny wierny usilnie zastanawia nad realną wyższością swojej religii? Może i kiedyś się zastanawiał, może zastanowił się raz i na tej podstawie wytworzył trwałą predyspozycję do pozytywnego wartościowania swojego wyznania i wywyższania go ponad inne. Jednak zagadnięty będzie bronił swojej racji w taki sposób, jakby była ona wciąż odnawianą zdobyczą rozumu.

Problem pomieszania emocji i myśli jest niemal zawsze powiązany z utożsamieniem się: On ma rację, bo jest z mojego państwa! Ma rację, bo jest z mojego miasta! Bo jest moją rodziną! Bo to ja! Asymilacja z jakąś grupą, a tym samym ze stojącym za nią zespołem poglądów, wartości i interesów siłą rzeczy musi się opierać na uproszczeniach. Racjonalna integralność często jest niemożliwa do zweryfikowania, ponieważ system jest zbyt rozległy, zbyt dynamiczny lub część danych jest nam niedostępna. Jedynym wyjściem jest wytworzenie stałej predyspozycji, czyli emocji i utożsamienie się na poziomie uczuciowym. Ma to miejsce w przypadku całości opartych na jakichś twierdzeniach, np. poszczególne teorie w obrębie nauki czy zaufanie do konkretnego eksperta.

Jednak większość utożsamiania z jakim się stykamy będzie raczej bazowało na wspólnocie interesów, pod którą ewentualnie podpięty jest prosty zestaw wartości. Inne jeszcze podłoże będzie miało utożsamienie się z samym sobą. Brzmi dosyć absurdalnie, ale też jest straszliwym i niestety pospolitym błędem. W dyskusji chodzi o porównywanie poglądów i racji, w momencie, gdy zespół przekonań zbyt mocno utożsamimy ze sobą, każda perspektywa podważenia naszej opinii jawi się jako ryzyko zniszczenia naszej integralności. Efektem jest tzw. zacietrzewienie, czyli spazmatyczna walka o samego siebie, błędnie pomylonego z zespołem przekonań.

Pomieszanie uczuć i myśli jest nieuniknione. Zadanie każdorazowego przemyślenia swoich postaw i argumentów jest niewykonalne ze względów praktycznych, tym bardziej jeśli uwzględni się gatunkową niechęć ludzi do myślenia. Bez sensu jest więc łudzenie się, iż ulegnie to zmianie. Warto by było jednak wyczulić się na to, że w sytuacjach alarmowych, tj. wtedy, gdy dyskusja przedłuża się i zaognia, nieuchronnie przeistaczając się w kłótnię, należy baczniej przyjrzeć się swoim racjom, gdyż być może stoimy na błędnym stanowisku tylko poprzez emocjonalne odniesienie do głoszonych treści.
Autor: Maciej Jurgielewicz
http://absurdonomikon.blo...sie-mylisz.html
15  Medycyna komórkowa, Codex Alimentarius, GMO / Medycyna komórkowa, Codex Alimentarius, GMO / Odp: GMO a inne zagrożenia : Sierpień 18, 2010, 21:22:10
<a href="http://www.youtube.com/v/G95rkY-rEQk?fs=1&amp;amp;hl=pl_PL&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowFullScreen&quot; value=&quot;true&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowscriptaccess&quot; value=&quot;always&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;embed src=&quot;http://www.youtube.com/v/G95rkY-rEQk?fs=1&amp;amp;hl=pl_PL&quot; type=&quot;application/x-shockwave-flash&quot; allowscriptaccess=&quot;always&quot; allowfullscreen=&quot;true&quot; width=&quot;640&quot; height=&quot;385&quot;&gt;&lt;/embed&gt;&lt;/object&gt;" target="_blank">http://www.youtube.com/v/G95rkY-rEQk?fs=1&amp;amp;hl=pl_PL&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowFullScreen&quot; value=&quot;true&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowscriptaccess&quot; value=&quot;always&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;embed src=&quot;http://www.youtube.com/v/G95rkY-rEQk?fs=1&amp;amp;hl=pl_PL&quot; type=&quot;application/x-shockwave-flash&quot; allowscriptaccess=&quot;always&quot; allowfullscreen=&quot;true&quot; width=&quot;640&quot; height=&quot;385&quot;&gt;&lt;/embed&gt;&lt;/object&gt;</a>
16  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Odp: Równoległe wszechświaty, matrix i superinteligencja Rozmowa z Michio Kaku. : Sierpień 18, 2010, 15:47:58
Fizyka niemożliwego
Przedstawiamy fragment najnowszej książki Michio Kaku, w której, jak mówi sam tytuł, rozważa on to, co z punktu widzenia fizyki uchodzi za niemożliwe. Czy UFO istnieje obok nas? Jeśli tak, to czym jest? Czy można jednak podróżować w czasie? Czy paradoksy związane z podróżowaniem w przeszłość są nadal obowiązujące? Odpowiedzi na to, co przez wiele lat uznawane było za sferę fantazji dr Kaku udziela w „Fizyce niemożliwego”.

 

W 1600 roku były dominikanin, filozof Giordano Bruno spalony został na stosie na ulicach Wiecznego Miasta. Aby go upokorzyć, władze kościelne nakazały powiesić go do góry nogami i obedrzeć z ubrań. Co takiego spowodowało, iż jego poglądy wzbudzały takie przerażenie? Jakie? Zadał on proste pytanie: czy w przestrzeni kosmicznej istnieje życie. Nie ciesząc się możliwością istnienia miliardów świętych, papieży, kościołów czy nawet Jezusów, gdzieś tam we wszechświecie, zdecydowanie łatwiej było go spalić.

Przez 400 lat pamięć o Bruno pokutowała w umysłach naukowców. Co kilka tygodni następuje też jego zemsta: co najmniej dwa razy w miesiącu donosi się o odkryciu nowej planety pozasłonecznej orbitującej gwiazdę. Wedle szacunków istnieje ich już ponad 250. Przepowiednie Bruna odnośnie planet pozasłonecznych okazały się trafne, ale mimo to pozostaje jeszcze jedno pytanie. Choć sama Droga Mleczna może w nie obfitować, to jak wiele z nich jest w stanie podtrzymać warunki dogodne do istnienia na nich życia. A jeśli istnieje już tam życie w formie inteligentnej, to co może powiedzieć o nim nauka?

Niektórzy ludzie twierdzą, iż istoty pozaziemskie odwiedziły już Ziemię dzięki swym pojazdom – UFO. Naukowcy odrzucają jednak tą możliwość twierdząc, że odległości między gwiazdami są zbyt wielkie. Jednakże w ubiegłym roku Francja opublikowała raport Krajowego Centrum ds. Badań Kosmicznych, który zawierał 1600 obserwacji UFO, do których doszło w ciągu pół wieku. Składało się nań 100.000 stron zawierających relacje świadków, filmy oraz nagrania audio. Rząd Francji oświadczył, iż 9 procent tych przypadków może być w pełni wyjaśnione, 33 procent posiada prawdopodobne wyjaśnienia, zaś w przypadku reszty nie sposób wykazać niczego.

Najbardziej wiarygodne przypadki obserwacji UFO obejmują a) grupowe obserwacje dokonywane przez niezależne i wiarygodne osoby oraz b) doniesienia wieloźródłowe, jak obserwacje wzrokowe i radarowe. Dla przykładu, w 1986 roku członkowie lotu nr 1628 Japońskich Linii Lotniczych (JAL) zaobserwowali nad Alaską ogromny obiekt UFO. Sprawa badana była przez FAA (Cywilny Zarząd Lotnictwa). Obiekt był widziany zarówno przez pasażerów, ale także i śledzony przez naziemne radary. W podobny sposób radary NATO śledziły czarne trójkąty, których seria obserwacji miała miejsce nad Belgią w latach 1989 – 90. W 1976 roku w Teheranie doszło do obserwacji UFO, w czasie której doszło do awarii wysłanego w jego kierunku samolotu F-4. Naukowców frustruje jednak to, że mimo tysięcy zarejestrowanych obserwacji, nikt nie był w stanie dostarczyć fizycznych dowodów na obecność UFO. Nigdy nie pozyskano DNA obcych istot, chipów komputerowych, ani też innego rodzaju dowodów.

Możemy zadać następnie pytanie odnośnie natury tych pojazdów. Oto kilka cech, o których najczęściej wspominają świadkowie obserwacji UFO:

a) wykonywanie gwałtownych manewrów w powietrzu,

b) zdolność do zakłócania pracy samochodów i powodowania zaburzeń w przesyłaniu energii elektrycznej,

c) bezgłośne unoszenie się w powietrzu.

Żadna z powyżej zaprezentowanych cech nie jest charakterystyczna dla stworzonych na Ziemi pojazdów, np. rakiet. Dla przykładu warto wspomnieć, że wszystkie rakiety korzystają z Trzeciego Prawa Dynamiki Newtona (dla każdej akcji, istnieje reakcja), a jednak obserwowane NOL-e zdają się nie posiadać układów wydechowych. Z kolei przeciążenia wytworzone w czasie gwałtownych manewrów w powietrzu przekraczałyby stukrotnie wartość ziemskiej grawitacji i byłyby w stanie spłaszczyć każdą istotę na naszej planecie.

Czy takie cechy prezentowane przez UFO może wyjaśnić współczesna nauka? W filmach zwykle widzimy, że pojazdy te pilotowane są przez istoty pozaziemskie. Najprawdopodobniej jednak, jeśli podobne pojazdy istnieją, są to obiekty bezzałogowe (bądź też kierowane przez istoty po części żywe, a po części mechaniczne). To mogłoby wyjaśniać dlaczego wykonują ruchy, przy których przeciążenia byłyby w stanie zmiażdżyć każdą ziemską istotę.

Urodzony w 1947 r. w USA Michio Kaku jest fizykiem-teoretykiem, badaczem tzw. teorii strun, a także futurystą. Jest autorem wielu bestsellerowych pozycji, jak np. „Hiperprzestrzenii.." (1994). Przeczytaj inny artykuł M.Kaku pt. „Fizyka a cywilizacje pozaziemskie"

Każda z obcych cywilizacji, która rozwinęła się na tyle, aby wysyłać statki w przestrzeń kosmiczną z pewnością opanowała do perfekcji nanotechnologię. Oznacza to, iż ich statki nie muszą mieć bardzo dużych rozmiarów i mogą być wysyłane w milionach sztuk (tzw. sondy von Neumanna) w celu eksploracji niezamieszkałych planet. Najlepszymi bazami dla takich obiektów kosmicznych byłyby z pewnością jałowe księżyce. Jeśli tak jest, zatem prawdopodobnie i nasz księżyc mógł w przeszłości zostać odwiedzony przez inną cywilizację, podobnie jak to przedstawiono w filmie „2001: Odyseja kosmiczna”, który jest najbardziej prawdopodobnym opisem spotkania z cywilizacją pozaziemską.

Niektórzy naukowcy odrzucają temat UFO, ponieważ ich napęd nie pasuje do gigantycznych systemów napędowych projektowanych przez dzisiejszych inżynierów, jak np. silników strumieniowych, jądrowych, pulsacyjnych itp. Obiekty UFO mają jednak względnie niewielkie rozmiary i mogą startować z baz księżycowych. Ich obserwacje mogą zatem odpowiadać wizytom bezzałogowych pojazdów rozpoznawczych.

Jedną z największych tajemnic wszechświata jest czas, który nas ogarnia i niesie ze sobą niezależnie od naszej woli. Około roku 400 św. Augustyn pisał o jego pełnej paradoksów naturze: „Jak może istnieć przeszłość i przyszłość, kiedy przeszłość już nie istnieje a przyszłości jeszcze nie ma. Co do teraźniejszości, to czy może ona być zawsze obecna i nigdy nie przemieszczać się, aby zostać przeszłością? Nie byłby to czas, ale wieczność.” Jeśli pójdziemy dalej tokiem myślenia św. Augustyna, dojdziemy do wniosku, iż czas sam w sobie nie jest możliwy, bowiem przeszłości już nie ma, przyszłość jeszcze nie istnieje, zaś teraźniejszość istnieje jedynie przez niezmiernie krótką chwilę. 

Czytając w roku 1990 teksty swych kolegów dotyczące maszyny czasu, Stephen Hawking pozostawał sceptycznie do nich nastawiony. Intuicja podpowiadała mu, że podróże w czasie nie są możliwe, ponieważ jak na razie nie pojawili się goście z przyszłości. Jeśli ich istnienie wchodziłoby w grę, to czy w czasie niedzielnego wypadu za miasto nie otaczałby nas tłum przybyszów z przyszłości z kamerami? Musi istnieć pewne prawo – zakładał Hawking, które uczyni podróże w czasie niemożliwymi. Zaproponował on hipotezę o ochronie chronologii (CPC), która zabrania podróżom w czasie z punktu widzenia fizyki. Najbardziej dziwi jednak to, że niezależnie od starań fizyków, nie są oni w stanie odkryć prawa, które zabrania podróży w czasie. Najwyraźniej wydają się one być spójne ze znanymi nam i obowiązującymi prawami. Nie będąc w stanie odkryć żadnego prawa zabraniającego wojaży w czasie, Hawking zmienił niedawno swój pogląd na ten temat.

- Podróże w czasie mogą być możliwe, ale nie są praktyczne – stwierdził.

Podróż w czasie do przyszłości jest możliwa i niezliczone razy prezentowano już jej wizje. Jeśli astronauta byłby w stanie podróżować z prędkością zbliżoną do prędkości światła, podróż do najbliższych gwiazd byłaby kwestią minut. Na Ziemi minęłyby 4 lata, podczas gdy dla niego tylko minuty, ponieważ wewnątrz statku czas zmienił swój bieg. Mógłby on zatem przenieść się o 4 lata w przyszłość – tj. 4 lata z punktu widzenia Ziemian. (Nasi astronauci w rzeczywistości wykonują maleńkie podróże w przyszłość za każdym razem, kiedy udają się w przestrzeń kosmiczną. Kiedy podróżują z prędkością 18.000 mil na godzinę, ich zegarki biją ciut wolniej, niż te na Ziemi. Światowy rekord w tym przypadku należy do rosyjskiego kosmonauty Siergieja Awdiejewa, który spędził w na orbicie w sumie 748 dni i stąd przeniósł się o 0.2 sekundy w przyszłość.) Zatem maszyna czasu, która zabierze nas w przyszłość jest zgodna z einsteinowską teorią szczególnej względności. Co jednak z podróżami w przeszłość?Jeśli moglibyśmy podróżować w przeszłość, niemożliwe byłoby spisanie historii. Ktoś mógłby bowiem cofnąć się do najdawniejszych czasów i zmienić jej bieg. Podróże w przeszłość nie tylko martwią historyków, ale także mogą pozwolić nam na zmianę biegu czasu zgodnie z naszą wolą. Dla przykładu: kiedy cofniemy się do ery dinozaurów i przypadkowo nadepniemy na ssaka, który jak się okazało był naszym odległym przodkiem, zupełnym przypadkiem sprawimy, że zginie cała rasa ludzka.

Ale największym problemem jaki się pojawia zdają się być logiczne paradoksy ożywiane przez wizje podróży w czasie. Co bowiem stałoby się, gdybyśmy pozbawili życia naszych rodziców, zanim jeszcze przyszlibyśmy na świat? Jest to logicznie niemożliwe i czasem nazywane bywa „paradoksem dziadka”.

Istnieją zawsze jednak sposoby na to, aby obejść te paradoksy. Po pierwsze, można po prostu powtórzyć przeszłą historię i wypełnić ją. W tym przypadku nie ma się wolnej woli i należy zrobić to tak, jak zostało zapisane. Zatem jeśli cofniesz się do przeszłości i przekażesz sekret podróżowania w czasie sobie samemu w młodości, oznacza to, że miało się to właśnie tak stać. Sekret podróży w czasie pochodzi z przyszłości. Było to przeznaczenie.

Po drugie, każdy posiada wolną wolę, więc może zmieniać przeszłość, jednak z pewnymi ograniczeniami. Nie wolno w takim przypadku tworzyć paradoksu czasu. Kiedykolwiek ktoś podróżujący w przeszłość stara się zabić swych rodziców, zanim jeszcze sam się urodził, tajemnicza siła powstrzyma go przed tym. Stanowisko to podtrzymuje rosyjski fizyk, Igor Nowikow. Twierdzi on, że istnieje prawo zabraniające nam chodzenia po suficie, choć chcielibyśmy. Dlatego też może istnieć prawo zabraniające nam zabicia rodziców przed naszym narodzeniem.

I wreszcie po trzecie – kosmos dzieli się na dwie części. Na jednej z linii czasu ludzie, których pozbawiło się życia wyglądają jak rodzice, ale nimi nie są, ponieważ przebywamy w świecie równoległym. Ostatnia z propozycji zdaje się być zgodna z teorią kwantową.

Film pt. „Powrót do przyszłości” mówił o trzeciej z możliwości. Doc. Emmet Brown wynalazł specjalny samochód, który pozwala na podróże w przeszłość. Marty McFly podróżuje dzięki niemu do minionych lat i spotyka swą kilkunastoletnią matkę, która następnie się w nim zakochuje. I tu pojawia się problem, bowiem gdyby matka Marty’ego odrzuciła jego ojca i nie poślubiła go, on nigdy nie przyszedłby na świat.

Problem ten wyjaśnia jednak Doc. Brown rysując na tablicy poziomą linię, która reprezentuje czas naszego wszechświata. Potem rysuje drugą odchodzącą od niej, która reprezentuje świat równoległy, który otwiera się, kiedy zmieniamy przeszłość.

Kiedy zatem udajemy się na wycieczkę w przeszłość, rzeka czasu dzieli się na dwie części - jeden strumień czasu staje się podwójnym strumieniem lub też czymś, co nazywa się wizją „wielu światów”.

Oznacza to innymi słowy, że wszystkie paradoksy związane z podróżami w czasie mogą zostać rozwiązane. Jeśli ktoś pozbawi życia swych rodziców zanim się urodził oznacza to, że zabił ludzi, którzy są jedynie genetycznie identyczni z jego rodzicami, mają jednakowe wspomnienia i osobowości, ale nie są jego prawdziwym ojcem i matką.
17  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Odp: Równoległe wszechświaty, matrix i superinteligencja Rozmowa z Michio Kaku. : Sierpień 18, 2010, 15:45:00
Albert Einstein twierdził, że istnieją dwa rodzaje Boga – taki, który kieruje ludzkimi losami, karze za grzechy i czyni cuda oraz taki, który manifestuje się przez harmonię wszechświata. W takiego „boga” wierzą niektórzy fizycy, ale czy mają rację? Czy najnowsze teorie mówiące nam o budowie wszechświata mają szansę dotrzeć do sedna, a może skazani jesteśmy na wieczne poszukiwania z wbudowanym w człowieka mechanizmem doszukiwaniem się we wszystkim sensu, którego tak naprawdę we wszechświecie nie ma...?
___________________
Michio Kaku, Parallel Worlds

część II / część I

Znaczenie w multiwszechświecie

Łatwo jest zgubić się w nieskończoności analizując teorię o wielu światach. Moralne implikacje tych równoległych kwantowych wszechświatów przedstawił w swej noweli pt. „All the Myriad Ways" („Na wszystkie miriady sposobów") Larry Niven. W historii tej detektyw por. Gene Trimble bada sprawę fali tajemniczych samobójstw. Nagle bowiem w całym mieście ludzie, którzy przedtem nie wykazywali psychicznych zaburzeń, skaczą z mostów, strzelają sobie w głowę albo popełniają masowe masakry. Tajemnica pogłębia się, kiedy Ambrose Harmon, miliarder i założyciel Crosstime Corporation, skacze z 36. piętra z okna swego luksusowego apartamentu po wygraniu pięciu tysięcy dolarów w pokera. Bogaty, potężny i z dobrą siecią kontaktów ma po co żyć, a więc odebranie sobie przezeń życia nie ma sensu. Trimble jednak ustala z czasem pewien wzorzec. Z pilotów zatrudnionych w Crosstime Corporation aż jedna piąta zakończyła życie śmiercią samobójczą. Wszystko zaczęło się miesiąc po założeniu firmy.
Scena z serialu „The Time Tunnel" (lata 60-te ub. wieku). Podróże w czasie od dawna były punktem zainteresowania wielbicieli science-fiction, zaś naukowcy, jak się potem okazało, mają do nich zróżnicowane podejście.

Grzebiąc w sprawie detektyw dowiaduje się, że Harmon odziedziczył po dziadkach wielką fortunę, którą następnie roztrwonił. Ostatecznie jednak udało mu się zebrać fundusze na dość ryzykowne przedsięwzięcie. Zgromadził kilku fizyków, inżynierów i filozofów, aby zbadać możliwość istnienia równoległych linii czasowych. W końcu udało się wynaleźć maszynę, która mogła wejść w zupełnie nową linię czasową, zaś podróżujący w czasie piloci mogli przywozić z wypraw nowe wynalazki. Wkrótce zaczęto stosować ten proceder na masową skalę a Crosstime stało się korporacją przynoszącą miliardowe zyski, stając się właścicielem patentów najważniejszych wynalazków tego okresu. 

Każda linia czasowa, jaka była odwiedzana, różniła się od innych. Odkryto np. Imperium Katolickie, Amerindiańską Amerykę, Imperialną Rosję a także masę martwych radioaktywnych światów, które przepadły wskutek wojen atomowych. Ostatecznie jednak podróżnicy w czasie natykali się na coś niepokojącego, a mianowicie na własne węglowe kopie, które toczyły żywoty niemalże identyczne co oni, za wyjątkiem pewnych dziwacznych różnic. W innych światach bohaterowie mogli albo realizować swe najbardziej skryte marzenia, albo toczyć życie w najgorszym koszmarze. W niektórych wszechświatach osiągali sukces, w innych czekała ich sromotna porażka. Niezależnie od tego, co robili, istniała cała masa ich kopii, które podejmowały niezliczoną ilość decyzji wywołujących taką samą ilość konsekwencji. Dlaczego np. nie obrabować banku, skoro w którymś z równoległych wszechświatów skok na pewno się uda?

Trimble zauważył: „Nie ma nigdzie szczęścia. Każda decyzja miała dwie strony. Każdy mądry wybór miał towarzyszy w postaci wszystkich innych możliwych dróg. Tak to działało przez całą historię." Bohatera ogarnia desperacja, kiedy dochodzi do pewnego wniosku. We wszechświecie, w którym wszystko jest możliwe, nic nie ma żadnego sensu moralnego. Trimble uświadamia sobie, że nie mamy żadnego wpływu na nasze losy i niezależnie od naszych decyzji, nie mają one jakiegokolwiek sensu.

Ostatecznie decyduje się on iść w ślady samobójców i przystawia sobie do skroni lufę, jednak nawet kiedy się zastrzeli, to w jakimś innym wszechświecie pistolet może się zaciąć albo strzał nie okaże się śmiertelny...

Kiedy wyobrażamy sobie kwantowy wszechświat stajemy wobec tego samego problemu, co Trimble. Istnieje możliwość, że nasze odpowiedniki żyjące w innych kwantowych wszechświatach mogą mieć dokładnie ten sam kod genetyczny, jednak w kluczowych momentach ich życie potoczyło się inaczej, co sprawiło, że powstały zupełnie nowe historie życiowe i całkiem różne przeznaczenia.

Jeden z takich dylematów może nas wkrótce czekać. Być może już za kilka dekad klonowanie ludzi stanie się powszechne. Choć klon jest w założeniu istotą odmienną od „oryginału", to etyczne konsekwencje tego procesu są dość niepokojące. Kiedy dojdzie do sklonowania człowieka, nieuchronnie pojawią się pytania m.in. odnośnie tego, czy klon posiada duszę, albo czy jesteśmy odpowiedzialni za czyny naszego klona? W kwantowym wszechświecie posiadamy nieskończoną liczbę kwantowych klonów. Jednak jeśli dokonują one złych uczynków, to czy możemy brać za nie odpowiedzialność?

Na wiele kwantowych egzystencjalnych pytań nie ma jeszcze odpowiedzi. Jeśli spojrzymy na świat, w którym znajduje się niezliczona ilość światów, przytłoczyć nas może przypadkowość toczących się w nim losów. W teorii o multiwszechświecie zaproponowanej przez fizyków, każdy oddzielny wszechświat podlega newtonowskim prawom na skalę makroskopową, zatem toczymy nasze życia dość przyjemnie wiedząc, że nasze czyny będą miały dające się przewidzieć konsekwencje. W każdym wszechświecie istnieją prawa przeciętności. W każdym z nich, jeśli popełnimy przestępstwo, najprawdopodobniej pójdziemy do więzienia. Możemy przeprowadzać różne czynności nie zdając sobie zupełnie sprawy, że obok nas istnieją równoległe rzeczywistości.

Co fizycy myślą o sensie wszechświata?

Steven Weinberg - amerykański fizyk, noblista.
Debata o znaczeniu życia została podsycona przez prowokacyjne oświadczenia Stevena Weinberga zawarte w książce pt. „The First Three Minutes" („Pierwsze trzy minuty"). Pisze on: „Im bardziej kosmos nabiera dla nas sensu, tym bardziej jest bezcelowy... Wysiłek położony na drodze do zrozumienia wszechświata to jedna z niewielu rzeczy, która wynosi życie ludzkie ponad stadium farsy i dodaje mu pewnej godności tragedii." 


Weinberg najwyraźniej czerpał jakąś przyjemność z wprowadzania zamętu, śmiejąc się z tych, którzy starają się doszukiwać sensu we wszechświecie. Podobnie jak Szekspir wierzy on, że cały świat jest jak scena, jednak „tragedia nie jest spisana, a tragedią jest to, że nie ma żadnego pisma."

Weinberg mówi o czymś podobnym do poglądów Richarda Dawkinsa, biologa z Oxfordu, który twierdzi, że „we wszechświecie ślepych sił fizycznych, niektórzy ludzie mogą jedynie się skrzywdzić, inni zaś będą mieli na tyle szczęścia, że nie znajdą w nim żadnego rymu, powodu ani sprawiedliwości. Wszechświat, który obserwujemy ma dokładnie takie cechy, jakich się spodziewamy, a u jego podstaw nie leży żaden plan, cel, żadne zło, dobro - nic poza ślepą i nieczułą obojętnością."

Rzuca on jednak również pewne wyzwanie. Jeśli bowiem według niektórych wszechświat ma cel, to jaki on jest? Kiedy astronomowie zaglądają w jego głębię i widzą ogromne, znacznie większe od naszej gwiazdy, które rodzą się i umierają we wszechświecie, który przez miliardy lat rozszerzał się w nieskończoność, trudno dostrzec cel w celowym zaaranżowaniu wszystkiego dla mieszkańców maleńkiej planety, która kręci się wokół jednej z niezliczonej ilości gwiazd. 

Choć jego poglądy wywołały sporą dyskusję, mało kto się z nimi zmierzył. Kiedy jednak Alan Lightman i Roberta Brawer zdecydowali się na przeprowadzenie rozmów z czołowymi kosmologami, których zapytali, czy zgadzają się z opinią Weinberga, co ciekawe, tylko kilkoro z nich zaakceptowało jego punkt widzenia. Jedną z jego zwolenniczek była Sandra Faber z University of California, która powiedziała: „Nie wierzę, aby Ziemia została stworzona dla ludzi. Planeta powstała wskutek naturalnych procesów a w ich dalszej konsekwencji pojawiło się życie i istoty inteligentne. Myślę, że w ten sam sposób, tj. z wykorzystaniem tych samych naturalnych procesów powstał wszechświat a nasze pojawienie się w nim było naturalnym wynikiem działania praw fizyki w pewnym jego rejonie. Daje się z tego według mnie wywnioskować, że we wszechświecie istnieje jakaś motywująca wszystko siła, która posiada cel wykraczający daleko poza ludzkie istnienie. Ja w nią nie wierzę. Zgadzam się zatem z Weinbergiem, że wszechświat z perspektywy człowieka jest całkowicie bezsensowny."

Jednak znacznie większa grupa kosmologów była przeciwnego zdania. Według nich wszechświat posiada jakiś cel, nawet jeśli nie umiemy go wskazać.

Margaret Geller, profesor Harardu stwierdziła: „Mój pogląd na życie jest następujący: żyjemy, a samo życie jest krótkie. Celem jest zdobycie tylu doświadczeń, ile się da. To właśnie dlatego robię to, co robię. Staram się robić coś twórczego i uczyć ludzi."

Jeszcze inna część kosmologów widziała sens wszechświata, ale w rękach istoty nadrzędnej. Don Page z University of Albera, były student Stephena Hawkinga, powiedział: „Mogę stwierdzić, że cel taki istnieje. Nie wiem, jaki on jest, jednak być może jednym z celów Boga było stworzenie człowieka, aby nawiązał z nim związek. Wyższym celem mogło być to, że stworzenie wielbi swojego twórcę." Page widzi dzieło Boga nawet w abstrakcyjnych zasadach fizyki kwantowej: „W pewnym sensie prawa fizyki zdają się być analogią do języka i gramatyki, jakie Bóg wybrał, aby się z nami porozumiewać."

Charles Misner z University of Maryland, jeden z pionierów na polu analizowania ogólnej teorii względności Einsteina, znalazł z Page’em płaszczyznę porozumienia. „Według mnie w religii znajdują się pewne bardzo poważne wątki, takie jak istnienie Boga czy braterstwo ludzi, a pewnego dnia nauczymy się je doceniać być może przy użyciu innego języka i na inną skalę. Uważam zatem, że istnieją w nich pewne prawdy a w tym sensie wiążą się one z wielkością wszechświata."

Oczywiście pytania o stwórcę pociągają za sobą kolejne powiązane z nimi kwestie, m.in. taką, czy nauka może cokolwiek powiedzieć nam o Bogu? Teolog Paul Tillich powiedział kiedyś, że fizycy jako jedyni naukowcy mogą powiedzieć słowo „Bóg" i nie wzdrygnąć się. To właśnie oni są wśród tych uczonych, którzy być może pomogą odpowiedzieć ludzkości na najbardziej ważne dla niej pytania, w tym również to dotyczące stworzenia. Jeśli istnieje dzieło, to czy istnieje stwórca? Jak dojść do ostatecznych wniosków? 

Teoria strun pozwala nam patrzeć na cząsteczki subatomowe jak na nuty wibrujące na nici. Prawa chemii odpowiadają melodiom, jakie można na nich zagrać. Z kolei prawa fizyki odpowiadają prawom harmonii, która zarządza strunami. Wszechświat to zatem symfonia strun, a przysłowiowy einsteinowski umysł Boga można uważać za kosmiczną muzykę wibrującą w hiperprzestrzeni. Jeśli porównanie to jest bliskie prawdy, to pojawia się kolejny problem, a mianowicie kwestia kompozytora. Czy ktoś nastroił cały mechanizm tak, aby mogła powstać mnogość możliwych wszechświatów, z którymi spotykamy się w teorii strun? Jeśli wszechświat jest perfekcyjnie zorganizowanym mechanizmem, to czy musi mieć swego twórcę?

W tym sensie teoria strun rzuca nam nieco światła na pytanie, czy Bóg miał wybór? Kiedy Einstein tworzył swe teorie, zawsze zadawał sobie następujące pytanie: jak ja stworzyłbym wszechświat? W tej kwestii skłaniał się on ku wersji, że nie miał on w tym przypadku wyboru. Potwierdza to teoria strun. Kiedy połączyć z nią teorię względności, otrzymamy zestaw teorii, w których czają się fatalne pomyłki.

Einstein, który często pisał o „Starcu" (jak nazywał Boga), zapytany kiedyś został o sprawę istnienia nadrzędnej istoty. Jak powiedział, istniały dla niego jego dwa typu. Pierwszy był to bóg osobowy, taki który odpowiada na modlitwy - bóg Abrahama, Izaaka, Mojżesza, tj. taki który dzieli morze na dwa i sprawia cuda. Ale w takiego Boga nie wierzą naukowcy.

Albert Einstein twierdził m.in., że Bóg nie gra z wszechświatem w kości. Wśród swych innych opinii na temat Starca, jak określał Boga, znalazło się słynne stwierdzenie, że Bóg jest wyrafinowany, ale nie perfidny. Dlatego uważał, że nie ma kogoś takiego, jak osobowy Bóg, który karze i nagradza.
Sam Einstein mówił, że wierzy w „Boga Spinozy, który ujawnia się poprzez harmonię tego, co istnieje, nie zaś Boga, który para się losami i czynami istot ludzkich". Bóg Spinozy i Einsteina to zatem bóstwo harmonii, umysłu i logiki. Einstein pisał: „Nie mogę wyobrazić sobie Boga, który nagradza i karze tych, których sam stworzył. Nie mogę wyobrazić sobie także tego, że da się przeżyć śmierć ciała."

Jeśli zatem ostatecznie potwierdzi się, że teoria strun jest teorią wszystkiego, będziemy musieli postawić samym sobie pytanie, skąd pochodzą równania. Jeśli jednolita teoria pola okaże się prawdziwa, tak jak uważał Einstein, musimy zadać sobie pytanie skąd wynika jednolitość. Fizycy, którzy równocześnie wierzą w Boga uznają, że wszechświat jest piękny i prosty, a podstawowe prawa nim rządzące nie mogą być czystym przypadkiem. Mogło się przecież zdarzyć tak, że we wszechświecie mógł zapanować totalny chaos albo też nie byłby on w stanie stworzyć życia, nie mówiąc już o inteligencji.

Ostatecznie jednak, tak jak większość fizyków uważam, że wszystkie prawa rządzące kosmosem będzie dało się zapisać w formule, która ma może nie więcej niż cal. Pojawi się jednak pytanie, skąd wzięła się ta formuła?

Martin Gardner pyta: „Dlaczego jabłko spada na ziemię? To przez grawitację. A skąd ta się bierze? Z pewnych równań, które tworzą teorię względności. Kiedy już fizykom uda się pewnego dnia stworzyć równanie, z którego wywieźć się da wszystkie prawa fizyki, to czy ktoś zapyta: „Z czego wynika to równanie?"

Tworzenie naszego własnego znaczenia

Ostatecznie jestem przekonany, że istnienie jednego równania, które może opisać cały wszechświat w sposób jednorodny, obejmuje także swego rodzaju „plan". Jednakże nie uważam, aby ów plan przewidział ludzkości we wszechświecie jakieś szczególne znaczenie. Niezależnie od tego, jak eleganckie czy zdumiewające będą ostateczne ustalenia fizyków, z pewnością nie podniosą na duchu miliardów ludzi i nie napełnią ich wiarą. Żadna magiczna formuła kosmologiczna czy fizyczna nie będzie w stanie natchnąć mas i sprawić, że pojmą sens istnienia.

Dla mnie osobiście prawdziwym celem życia jest kreowanie własnego znaczenia. Naszym przeznaczeniem jest tworzenie swojej własnej przyszłości, nie zaś próba wydarcia jej z rąk wyższej instancji (tudzież istoty). Einstein wyznał raz, że czuje się bezradny wobec żądań osób, które zasypują go listami z pytaniem o sens życia. Jak powiedział Alan Guth: „Dobrze zadaje się te pytania, jednak nikt nie powinien się spodziewać od fizyka mądrej odpowiedzi Według mnie życie ma jakiś tam cel i to my go nadajemy, tj. nie wynika on wcale z tego, jak urządzony jest kosmos."

Przejście do cywilizacji Typu I

Radziecki uczony Nikołaj Kardaszew był twórcą skali zaawansowanych technicznie hipotetycznych pozaziemskich cywilizacji. Cywilizacja typu I to taka, która zdolna jest wykorzystać wszystkie zasoby energetyczne naszej planety. Według niektórych, ludzkość znajduje się na skali w punkcie O.7. Pozostałe stopnie to jak na razie czysta fantastyka.
W „Trzech siostrach" Czechowa, pułkownik Wierszynin stwierdzał: „Za dwieście, trzysta, tysiąc lat – przecież nie chodzi o termin – nadejdzie inne życie, nowe, piękne. My siłą rzeczy nie będziemy w nim brali udziału, a jednak to dla niego dziś żyjemy, pracujemy, no i męczymy się, my już je tworzymy i to jedyny cel naszego istnienia, a nawet, proszę pana, nasze jedyne szczęście."

Osobiście bardziej niż idea nieskończonego wszechświata pociąga mnie to, że całkowicie nowe światy mogą istnieć tuż pod naszym nosem, niedaleko naszego świata. Żyjemy w wieku, kiedy dopiero rozpoczyna się eksploracja kosmosu i badanie go przy pomocy naszych teleskopów, równań i teorii.

Mamy także możliwość przyglądania się pierwszym heroicznym krokom na tym polu. Być może mamy do czynienia z jednym z najważniejszych okresów przejściowych w historii ludzkości, przejściu do cywilizacji typu I, która może być bardzo niebezpieczną drogą.

W przeszłości nasi przodkowie zamieszkiwali trudny i nieprzyjazny świat. Przez większość czasu ludzie toczyli krótkie i brutalne żywoty przepełnione strachem przed chorobami i tym, co niesie los. Badania kości naszych przodków pokazują, jak wielki był ciężar, który musieli znosić każdego dnia, a chodzi nie tylko o choroby, ale i wypadki. Jeszcze przed stu laty nasi przodkowie musieli radzić sobie bez środków czystości, antybiotyków, samolotów odrzutowych, komputerów i wielu innych cudów współczesnego świata.

Nasze wnuki będą jednak żyć w okresie, kiedy następował będzie przeskok do I stopnia cywilizacji (wg skali Kardaszewa). Jeśli wszystko pójdzie jak trzeba i nie zwyciężą instynkty wiodące nas ku samozagładzie, przyszłym pokoleniom przyjdzie żyć w świecie pozbawionym problemów z jakimi obecnie się borykamy.

Każdy z pewnością zastanawiał się, jak wyglądać będzie przyszłość. Być może obecnie znajdujemy się w najbardziej ekscytującym punkcie w historii ludzkości, u zarania wielkich kosmicznych i naukowych odkryć.

Czeka nas być może historyczne przejście od bycia biernymi obserwatorami tańca natury do stania się jej choreografami mogącymi manipulować życiem, materią i inteligencją. Obdarzeni tą wielką siłą będziemy jednak również czuć wielką odpowiedzialność, aby te dobrodziejstwa wykorzystać jak najlepiej dla dobra całej ludzkości.

Pokolenie, które obecnie żyje na Ziemi jest być może najważniejszym ze wszystkich. W przeciwieństwie do poprzednich, skupiamy w swoich rękach przyszłość naszego gatunku. Rysują się dwie możliwości - albo przejdziemy do nowego rozdziału w historii naszej cywilizacji, albo pogrążymy się w chaosie wojny i skażenia. Decyzje, jakie podejmie ludzkość oddziaływać będą na dalsze wieki i położy (albo i nie) podwaliny pod cywilizację I rzędu.

Wybór należy zatem do nas. Oto sens życia obecnego pokolenia. I nasze przeznaczenie. 

http://infra.org.pl/nauka/wszechwiat/987-czy-wszechwiat-ma-stworc-cz-2
18  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Fizyka / Efekt Casimira - czy to jeszcze fizyka, czy już magia?... : Sierpień 17, 2010, 18:43:33
Czy próżnia to kompletna pustka, nic? Ale dlaczego takie "nic" trzeba przebywać w określonym czasie? Gdyby w próżni nie było żadnej struktury, to zupełnie nieodróżnialny byłby jeden jej punkt od innego. Fizyka kwantowa pozwala wyciągnąć na temat próżni dalej idące wnioski. Okazuje się, że nie ma tak naprawdę pustki zupełnie absolutnej. Nawet najbardziej pusty obszar wszechświata jest w rzeczywistości areną nieustannego tworzenia się i zanikania rozmaitych okruchów materii. Zjawisko to nosi miano kreacji - anihilacji materii. Co prawda czas życia tych drobin wyłaniających się z pustki jest niewyobrażalnie krótki, jednak określony. I nawet daje się wykryć siłę, która powstaje w wyniku tej aktywności próżni. Nazywana jest ona ona siłą Casimira.

Co ciekawe, mimo że istnienie tej siły zostało przewidziane już ponad pół wieku temu (właśnie przez holenderskiego fizyka o nazwisku Casimir), to dopiero niedawno udało się zaobserwować tę siłę w laboratorium. Problemem jest to, że owa siła jest bardzo mała i daje się zarejestrować dopiero dla obiektów mikroskopijnych, znajdujących się określonych warunkach.


 Ta maleńka kulka dostarcza dowodów na nieskończoną ekspansję wszechświata. Mierząca odrobinę ponad jedną dziesiatą milmetra kula porusza się w kierunku gładkiej płyty reagując na fluktuacje energii próżni pustej przestrzeni. To przyciąganie znane jest jako efekt Casimira, nazwany imieniem odkrywcy, który 50 lat temu próbował zrozumieć, dlaczego ciecze takie jak majonez poruszają się tak powoli. Dziś gromadzą się dowody świadczące, iż większa część gęstości energii we wszechświecie ma nieznaną formę nazwaną ciemną energią. Postać i geneza ciemnej energii są prawie zupełnie nieznane. Postuluje się jednak, że jest ona związana z fluktuacjami próżni podobnymi do efektu Casimira, lecz generowanymi jakoś przez samą przestrzeń. Ogromna i tajemnicza ciemna energia wydaje się grawitacyjnie odpychać wszelką materię i dlatego spowoduje przypuszczalnie wieczną ekspansję wszechświata. Zrozumienie fluktuacji próżni jest na czele badań nie tylko dla lepszego pojmowania wszechświata, ale także dla powstrzymania części mikromechanicznych maszyn przed wzajemnym uderzaniem.
http://www.fizykon.org/aktualnosci/aktualnosci_fizyczne_efekt_Casimira.htm

Jeśli kogoś zainteresował temat
http://www.edupress.pl/pdf/13/3101.pdf

Profesorowie Ulf Leonhardt i Dr Thomas Philbin, z Uniwersytetu St Andrews w Szkocji, pracują nad możliwością odwrócenia tego fenomenu, znanym jako Siła Casimira, który dotyczy efektu przyciągania. ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Efekt_Casimira )

Ich odkrycie może w ostatecznym wyniku prowadzić do pozbawionego tarcia w poruszaniu się mikro-maszyn w których części będą lewitować. Ale stwierdzili również że generalnie ten sam efekt może również być użyty do lewitacji większych obiektów, nawet człowieka.

Efekt Casimira powstaje w konsekwencja mechaniki kwantowej, w teorii to opisuje świat atomów i pod atomowych cząstek których teoria nie jest tylko wielkim sukcesem teorii o fizyce ale jest również najbardziej zaskakującą dziedziną nauki.

Siła o jakiej mowa dla przykładu nie należy do elektrycznego ładowania lub grawitacji, ale do fluktuacji w polu przenikającej energii, pole to znajduje się w pustej przestrzeni pomiędzy dwoma obiektami które składają się z jednego rodzaju atomów połączonych razem, dla przykładu może posłużyć efekt jaki obserwujemy na powierzchni stóp gekona który to umożliwia mu przyklejenie się na sucho praktycznie do każdej powierzchni.

Używając specjalnych soczewek które zostały już stworzone, prof. Ulf Leonhardt i Dr Thomas Philbin ogłosił w piśmie „New Journal of Physics” że mogą zaprojektować Efekt Casimira tak by odwrócić go by powierzchnie nie przywarły.

Ponieważ siła Casimira powoduje problemy w nano-technologii, tym którzy próbują budować elektryczne obwody i małe mechaniczne urządzenia w krzemowych układach, grupa naukowa wierzy ze ten postęp technologiczny może umożliwić małym obiektom do nie przyklejania się to wszystkich pozostałych(Oddziaływania międzycząsteczkowe).


Prof. Leonhardt wyjaśnia „Siła Casimira jest podstawową przyczyną tarcia w świecie nano-cząsteczek, w szczególności w mikro-elektromechanicznych systemach.

Aktualnie istnieje wiele systemów które odgrywają ważną rolę i mogły by zostać wzbogacone o tą technologie – dla przykładu małe mechaniczne urządzenie wyzwalające poduszkę powietrzną w samochodzie do napełniania gazem lub do tych które zasilają miniaturowe „laboratoriach w procesorach” użyte do testowania zawartości leków lub chemicznej analizy substancji.

Mikro lub nano-maszyny mogą pracować znaczenie sprawniej i prawie bez lub całkowicie bez tarcia, jeżeli będą mogły manipulować siłą. Chociaż jest możliwość by obiekty lewitowały tak duże jak człowiek niemniej jednak jeszcze długa droga zanim postęp technologiczny umożliwi produkcje taki urządzeń, mówi Dr Philbin

Praktycznie rzecz biorąc stworzenie soczewek by tego dokonać jest bardzo zniechęcające ale nie niemożliwe jak i lewitacja „może się to wydążyć szybciej niż się tego spodziewamy”.

Wiecej: http://www.eioba.pl/a80300/fizycy_rozwi_zali_zagadk_lewitacji#ixzz0wsoA08wA
19  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Jakim cudem tu jesteśmy? : Sierpień 15, 2010, 14:29:00
Często mawiamy, że 'życie cudem jest'. Rzadko jednak zastanawiamy się co zostało ukryte pod wyświechtanym frazesem. Prawdę powiedziawszy jestem niemal pewien, iż to stwierdzenie w większości wypadków jest rzucane jako semantyczny ochłap, kompletnie pozbawiony znaczenia lub ewentualnie odsyłający do obszaru osobistych, subiektywnych i najczęściej antropocentrycznych odczuć. A szkoda. Bo życie w rzeczy samej zdaje się cudem być i to obiektywnym.

Abyś mógł to czytać, a ja napisać, musiało dojść do bardzo długiego szeregu szczęśliwych zbiegów okoliczności, przy czym określenie to wydaje się eufemizmem, tak duże jest nieprawdopodobieństwo odpowiedniej konfiguracji zdarzeń. Chcąc zachować porządek posłużę się kryterium skali i zacznę od tego, że Układ Słoneczny jest doskonale położony w obrębie galaktyki. Krąży sobie w miarę stabilnie wokół jej jądra od milionów lat, w odległości w sam raz tak od centrum, jak i od ramion Mlecznej Drogi. W tym uprzywilejowanym obszarze znajduje się tylko 5% gwiazd. Dużo? Więc zmniejszmy nieco skalę i spójrzmy na Słońce. Okazuje się, iż także ono jest akurat, aby zapewnić na Ziemi warunki sprzyjające życiu. Gdyby było większe omiatałoby naszą planetę silnym, śmiercionośnym promieniowaniem ultrafioletowym, a poza tym szybko by się wypaliło. Z kolei gdyby było za małe, dostarczałoby planecie niedostateczną ilość energii. Dwa przykładowe warunki i zaistnienie życia już się robi mało prawdopodobne. Chodzi zaś o to, że jest nieprawdopodobne. Więc wyliczajmy dalej.

Mieliśmy farta i wędrujemy sobie poprzez w sam raz obszar galaktyki, krążąc wokół w sam raz gwiazdy. Wystarczyłoby niewielkie, jak na skalę kosmiczną, przesunięcie orbity Ziemi, aby zniwelować obiecujący zbieg okoliczności. Zbyt odległa orbita spowodowałaby zamarznięcie całej wody, a zbyt bliska – jej wyparowanie. Na to co by się stało w drugim przypadku dobrym przykładem jest Wenus. Zajmuje ona nieco ciaśniejszą orbitę niż nasza planeta. Jej zasoby wody wyparowały inicjując bardzo silny efekt cieplarniany. Pod gęstą warstwą wenusjańskich chmur spodziewano się odkryć tętniące życiem lasy deszczowe, lecz zamiast domniemanego raju znajduje się tam piekło. Temperatura na powierzchni sięga 470 stopni Celsjusza.

Warty wzmianki jest też krążący po odleglejszej orbicie Jowisz. Wkład gazowego kolosa w nasz dobrostan jest nie do przecenienia. Jego potężne pole grawitacyjne jest tarczą chroniącą nas przed kosmicznymi obiektami. Skoro zaś piszemy o dobrym sąsiedztwie, brakiem kultury byłoby pominąć Księżyc. Powszechnie uznawany za naszego satelitę ze względu na rozmiary powinien być raczej postrzegany jako partner w podwójnym układzie. Jest ściśle spokrewniony z Ziemią, gdyż powstał wskutek uderzenia w naszą planetę obiektu wielkości Marsa. Impakt wyrzucił w przestrzeń tyle materiału, że uformowała się z niego nowa planeta. Miało to miejsce około 4,5 miliarda lat temu. Od tego czasu Księżyc i Ziemia wirują wokół Słońca we wspólnym tańcu. Wpływ grawitacji satelity stabilizuje oś obrotu naszej planety. Bez niego miotałaby się w przestrzeni niczym nakręcony bąk, co powodowałoby klimatyczny chaos. Fajnie i bezpiecznie w objęciach Księżyca, co nie? Niestety jesteśmy niechcianą panną, bo satelita ucieka od nas w tempie około 4 cm rocznie.

Mam wrażenie, że już jest dosyć nieprawdopodobnie. Na tyle, że gdyby opowiedzieć komuś tę historię przy piwie, to by nie uwierzył. A to nie koniec wyrywkowej, powierzchownej wyliczanki. Skupmy się teraz na samej Ziemi. Istnieje interesująca hipoteza, że w zamierzchłej, kosmicznej przeszłości Gaja miała siostrę, Teję. Dziewczyny zderzyły się i Teja została rozbita w proch. Siostra wchłonęła dużą część jej pozostałości, zwiększając masę, a tym samym przyciąganie. To umożliwiło utrzymanie atmosfery, która między innymi chroni nas przed ciągłym bombardowaniem kosmicznymi bolidami. Siłą tarcia spala je zanim uderzą w powierzchnię planety. Jeżeli zastanawiacie się na ile jest to istotne, przypomnijcie sobie jak wygląda oblicze pozbawionego atmosfery Księżyca. Mocno przechodzona tarcza strzelecka, czy to wystarczająco dosadne porównanie?

Idąc dalej, jeżeli swoją uwagę przeniesiemy pod powierzchnię, odkryjemy kolejny niezbędny warunek cudu życia. Ziemia posiada płynne wnętrze, które oprócz burzliwej i groźnej tektoniki zapewniło wycieki gazów przyczyniających się do powstania atmosfery. Poza tym ruchliwe serce planety jest swego rodzaju gargantuicznym dynamem, które nieustannie wirując wytwarza pole magnetyczne chroniące nas przed promieniowaniem kosmicznym.

Wymieniając powyższe warunki dokonujemy też pobieżnej rekonstrukcji dziejów Ziemi. Życie jest efektem długiego łańcucha zdarzeń, które następowały po sobie w odpowiedniej kolejności, w odpowiednich odstępach czasu i z odpowiednim nasileniem. Kataklizmy były na tyle potężne by przeobrażać oblicze planety i stymulować ewolucję, a jednocześnie na tyle słabe, by nie wybić wszystkich organizmów. Po każdej kosmicznej hekatombie pozostawały wyjątkowo wytrwałe i kreatywne niedobitki, które odzyskiwały utracone tereny.

Jak widać kosmos nie wydaje się miejscem zbyt przyjaznym dla życia. Nękał nas i gnębił ile wlezie. To, że istnieją tak skomplikowane i złożone organizmy jak chociażby my jest fartem dużo większym niż wizyta u szalonego chirurga, podczas której chlastany na oślep po twarzy pacjent przeobraziłby się w wierną kopię Seana Connery.

W połowie XX wieku sądzono, że wystarczy zmieszać odpowiednie składniki, a powstanie życie. Przyczynił się do tego eksperyment Stanleya Millera  z 1953 roku. Naukowiec połączył dwa pojemniki: jeden zawierający odpowiednik pierwotnego oceanu, a drugi odpowiednik pierwotnej atmosfery. Potraktował to wyładowaniami elektrycznymi imitującymi błyskawice i – voilà! – otrzymał gęstą zupę aminokwasów.

Aminokwasy nazywa się 'klockami do budowy życia'. Z nich skonstruowane są białka. Lecz tu właśnie leży pies pogrzebany, gdyż białko to łańcuch określonych aminokwasów ułożonych w określonej kolejności. Dla przykładu: hemoglobina, która w rankingu złożoności zajmuje dosyć niską pozycję, składa się ze 146 aminokwasów. Oznacza to, że szansa na jej przypadkowe powstanie wynosi 1:10260. Dziwna cyferka obok jest wykładniczym zapisem jedynki z 260 zerami. To trochę za dużo, by wypisywać je tutaj po kolei. Jak dla mnie jest to też trochę za dużo, by wartość ta mówiła mi coś precyzyjnego. Nie chwytam jej intuicyjnie. Rozumiem z tego tyle – rzecz jest nieprawdopodobna poza granice zdrowego rozsądku. Liczyć na to, że coś takiego jak białko powstanie samoistnie, cudownym zbiegiem okoliczności, to jak słynne już oczekiwanie, iż waląca w klawiaturę małpa przez przypadek napisze któreś z dzieł Szekspira. Astronom Fred Hoyle użył innej barwnej paraleli – szansa na to, że przypadkowy proces wyprodukuje proteinę jest tak mała jak to, że po przejściu huraganu przez złomowisko znajdziemy tam gotowego do lotu Boeninga 747. Od oszałamiająco dużych liczb rzucanych przez naukowców jeszcze bardziej lubię ich zaskakujące porównania.

Mimo iż już dawno przekroczyliśmy granicę tego co możliwe, w celu zbadania warunków powstania życia musimy zapuścić się dalej w głąb obszaru nieprawdopodobieństwa. Załóżmy, że aminokwasom udało się połączyć w uporządkowany łańcuch. Teraz cała struktura musi jeszcze powyginać się tak by przyjąć odpowiedni kształt. Na koniec zaś dorzućmy jeszcze jedno absurdalnie niewykonalne wymaganie – białko musi być zdolne do odtwarzania się. Pozwala mu na to nierozerwalne partnerstwo z dziwnym związkiem chemicznym nazywanym kwasem dezoksyrybonukleinowym. Mowa tu o słynnym DNA, od jakiegoś czasu będącego wziętą gwiazdą popkultury.

Cząsteczki DNA to swego rodzaju księgi, w których zapisano wszystko, co do skonstruowania życia potrzebne. Żeby było ciekawiej, bo w jakim innym celu?, DNA jest kompletnie pasywne. Jest instrukcją, władzą ustawodawczą, wykonanie poleceń pozostawia innym. Nie dość tego – DNA przemawia językiem niezrozumiałym dla białka! Swoją drogą jest to dosyć interesujący język, bo złożony tylko z czterech 'liter'. W każdej komórce naszego ciała znajduje się 2 metrowej długości zapis wydukany w czteroliterowym alfabecie. Gdyby wyciągnąć go na zewnątrz, starczyłoby tego na ozdobienie wszystkich choinek na Boże Narodzenie. I jeszcze by zostało, bo mamy w sobie jakieś 20 milionów kilometrów DNA. Z tego punktu widzenia każdy z nas, nawet największy ignorant, jest chodzącą biblioteką.

Okazuje się więc, że dwa podstawowe elementy materii ożywionej nie rozumieją się nawzajem. W takim razie jakim cudem współpracują ze sobą od 4 miliardów lat? Umożliwia im to kolejny zadziwiający wynalazek, RNA. To chemiczny tłumacz, który przekłada wszystko z dezoksyrybonukleinowego na białkowy. Zgrany trójkąt odmiennych cząsteczek musimy jeszcze umieścić w swego rodzaju błonie ochronnej i otrzymujemy komórkę. W jej wnętrzu, i tylko tam, dochodzi do owocnej współpracy zespołu DNA-RNA-białko. Kooperację tę nazywamy życiem.

Według szacunków prawdopodobieństwa białka nie powinny istnieć. Jednak istnieją i to w dużej liczbie rodzajów. W ludzkim ciele jest ich około miliona typów. Każdy z nich to precyzyjny, wysoce wyspecjalizowany mechanizm. Twierdzenie, że powstały samoistnie wydaje się absurdem. Co w takim razie począć ze zdrowym rozsądkiem, gdy spoglądamy na kolejne stopnie komplikacji: komórki, mikroorganizmy, zwierzęta... człowiek? Wydaje się, że za skonstruowanie tego majstersztyku musi być odpowiedzialny jakiś inżynier. Narzuca się pytanie: czy był to rezolutny Absolut, z nieokiełznaną pasją tworzenia, czy może postulowany przez Dawkinsa ślepy zegarmistrz, czyli bezpodmiotowy proces selekcji zdeterminowany obowiązującymi we wszechświecie prawami?

Jeżeli przyjrzeć się astrofizycznym, geologicznym i chemicznym zbiegom okoliczności, powstanie życia jawi się jako proces równie fascynujący, co nieprawdopodobny. Jednak jesteśmy, tu i teraz, żyjąc w obrębie bardzo złożonego ekosystemu. Z tego faktu śmiało możemy wywnioskować, iż nieprawdopodobne ciałem się stało. Co więcej – osiągnęliśmy taki poziom rozwoju i ekspansji, że wielu naukowców jest skłonnych ogłosić nową erę w dziejach Błękitnej Planety. Era ta miałaby się zwać antropozoikiem, dla podkreślenia globalnej skali naszych oddziaływań.

Życie, mimo iż z pozoru tak wątłe i kruche, okazuje się niezwykle ekspansywne. Zanim rozczulimy się nad tym procesem i nad nami samymi, jako nad efemerycznym cudem, zerknijmy na mieszkańców ziemskiej ekosfery. Imię ich legion, każdy to wie, bo wystarczy rozejrzeć się dookoła, by dostrzec, iż wszystko na tej planecie tętni nieujarzmioną élan vital. Samych ludzi jest niemal 7 miliardów. Trzeba pamiętać zaś, iż stanowimy nikły promil biocenozy. Ziemia to teren zajmowany przez 5 królestw organizmów: bakterie, protisty, grzyby, rośliny i zwierzęta. Obecnie opisano około 2 miliony gatunków, a ich całkowitą liczbę szacuje się na 100 milionów. Niewiele wiemy o swoim domu. Część naukowców twierdzi, iż znamy zaledwie 1% fauny i flory głębi oceanów. To tym bardziej interesujące, gdy się uwzględni, iż ponad 70% powierzchni naszej planety stanowią zbiorniki wody. Swoją drogą bardzo często niefrasobliwie traktowane jako pojemny magazyn na wszelkie nieczystości, z toksycznymi i radioaktywnymi odpadami włącznie.

Przytoczone liczby są dosyć imponujące. A to jedynie czubek góry lodowej, choć w kontekście życia zamiast góry lodowej lepiej byłoby użyć innej figury, np. gnijącego kopca. Wielu z nas przywykło do postrzegania siebie jako panów świata. Jeśli już mielibyśmy komuś ustąpić tego honorowego stanowiska, na pewno byłoby to jakieś zwierzątko z mądrze patrzącymi oczkami, najlepiej miękkim futerkiem i kończynami zdolnymi do pracy. Okazuje się jednak, że tak naprawdę świat należy do bardzo małych istot. Został on opanowany przez bakterie. Błędem jest myśleć, iż taka bakteria to małe nieistotne coś, co tylko dybie na nasze zdrowie i stosuje się do tego zasada 'dobra bakteria to martwa bakteria'. Te mikroorganizmy są wszędzie i to w ilościach przyprawiających o zawrót głowy. Nie powinno się do nich mieć zbyt osobistego, emocjonalnego podejścia. Niektórym z nas może być ciężko żyć ze świadomością, że nasze ciała są domem dla 100 biliardów bakterii. To całkiem zaskakujące, ale jest ich 10 razy więcej niż komórek. Biorąc więc rzecz demokratycznie, twoje ciało należy do bakterii. Zresztą - nie tylko ciało. W jednym gramie gleby rezyduje 40 miliardów tych organizmów. To jest ich planeta. One są tu gospodarzami, one nawożą ziemię, oczyszczają wodę i produkują znaczną część tlenu, żeby wymienić tylko kilka z ich zasług. Możemy żyć jedynie dzięki wytrwałej, nieustannej pracy wszechobecnych mikroorganizmów.

Królestwo bakterii jest nie tylko najliczniejsze, ale też najbardziej nobliwe. Właśnie ono zostało ustanowione na Ziemi jako pierwsze. Powierzchnia planety zestaliła się około 3,9 miliardów lat temu, a już pół miliarda lat później żyły na niej pierwsze mikroorganizmy. Atmosfera tego archaicznego świata była uboga w tlen, bogata w żrące wyziewy, przepuszczała niewiele słonecznego światła. Piekielną scenerię rozjaśniały częste błyskawice. W tym tyglu śmierci pojawiło się życie. Jeśli masz ochotę na spotkanie z pra-pra-pra-pra... dzadkami możesz udać się np. do Shark Bay w Australii, gdzie z płytkich wód wynurzają się plackowate formacje skalne zwane stromatolitami. Są one efektem ubocznym życia sinic, a jednocześnie - chronologicznie pierwszym przedsięwzięciem kooperacyjnym na naszej planecie. Spacer pośród dziwacznych 'żywych skał' to jedyny sposób na odbycie wycieczki do źródeł życia.

Nakreślony w poprzednim akapicie landszaft z infernalnego świata nasuwa pytanie: jak to możliwe, iż powstało tam życie? Okazuje się, że jednak nie jest ono tak wybredne i delikatne. W 1969 roku załoga księżycowej wyprawy Apollo 12 z kosmicznego wojażu przywiozła między innymi fragmenty lądownika poprzedniej misji - Surveyor 3. Ku sporemu zaskoczeniu naukowców w kamerze próbnika odkryto bakterie! Przeszło 2,5-letni pobyt na Księżycu nie wywarł na nich wielkiego wrażenia.

Wyczyn tych mikropionierów będzie mniej szokujący, jeśli przyjrzymy się dosyć licznej grupie organizmów zwanych ekstremofilami. Jak sugeruje nazwa – lubują się one w warunkach postrzeganych przez nas jako ekstremalne. Znajdujemy je wszędzie tam, gdzie według zdroworozsądkowych przeświadczeń nie powinno być życia. Radzą sobie z wysokimi i niskimi temperaturami, wytrzymują ogromne ciśnienie, niektóre z nich dobrze się czują w obszarze intensywnego promieniowania. Znaleziono je w szybach naftowych, zadomowione 600 metrów pod powierzchnią ziemi, na głębokości 3 tysięcy metrów w lodzie Grenlandii, w sąsiedztwie kominów hydrotermalnych, gdzie najbardziej ciepłolubne ultratermofile gustują w temperaturach przekraczających 150 °C . Ich metabolizm opiera się na substancjach, które ciężko byłoby nam uznać za przysmaki: żelazo, siarka, chrom, kobalt czy nawet uran należą do ich codziennego jadłospisu. Oprócz tego bakterie w razie potrzeby potrafią wyłączyć się i czekać na lepsze czasy. Zdolne są hibernować zaskakująco długo. W tym momencie rekord należy chyba do mikroorganizmów przywróconych życiu po 3 milionach lat drzemki w syberyjskim lodzie.

Zapewne czujesz się dosyć zainspirowany powyższymi informacjami, pewnie też nie bierzesz ich zbytnio do siebie. Zakładasz, iż nie mają z Tobą zbyt wiele wspólnego? Powinieneś uświadomić sobie, że drzewo życia ma jeden, wspólny korzeń. Może nie będzie zaskoczeniem stwierdzenie niemalże stuprocentowej identyczności genów wszystkich ludzi. W który zakątek świata byś nie zawędrował, napotkawszy człowieka musisz wiedzieć, iż oto stoi przed tobą istota, która dzieli z tobą 99,9% kodu genetycznego. To jeszcze może wydawać się oczywiste i akceptowalne. Pomyśl więc, że 90% twoich genów koreluje z genami myszy, a 60% jest identyczne z zapisem w DNA muszki owocowej. Zapewne uważasz się za istotę nieporównywalnie atrakcyjniejszą od paczki drożdży, jednak 24% genów tego grzyba pochodzi od wspólnego nam przodka. Przechodząc obok w sklepie spożywczym, mów im 'bracia', albo przynajmniej 'kuzyni'. Życie w swej najgłębszej strukturze stanowi jedność. Wszystkie organizmy są ekstrapolacją udanego projektu sprzed miliardów lat.

Krótko podsumowując dotychczas powiedziane – nie powinno nas tu być. Przynajmniej tak się wydaje, jeśli przyłożyć do zagadnienia miarę zdrowego rozsądku. Każdą napotkaną żywa istotę powinniśmy witać okrzykiem zdumienia, gdyż jest ona zwieńczeniem niesamowitego zbiegu okoliczności. Jednak wypada się zastanowić czy nasze zdziwienie nie jest wynikiem antropocentrycznego, czy bardziej – biocentrycznego sposobu patrzenia na świat. Może równie zachwycająca powinna być dla nas plama z kawy? Wodząc wzrokiem nad rozlanym napojem moglibyśmy zadumać się nad tym jakim cudem akurat ten niepowtarzalny kształt wydarzył się akurat na skromnym blacie naszego biurka. Toż to cud! Spróbujcie go powtórzyć.

Przyjmijmy jednak, że samoorganizujący się i zdolny do samoodtwarzania proces zwany życiem jest wyjątkowy. Wraca więc problem nieprawdopodobieństwa jego powstania. To o czym pisałem w poprzednich odcinkach cyklu jest tylko niewielką częścią niesamowitych zbiegów okoliczności. Wyliczanie ich można by śmiało ciągnąć dalej, jeśli chodzi o chronologię. Wykazywać, że katastrofy, które wybiły dinozaury, jednocześnie zrobiły miejsce ekspansji ssaków, że ewolucja dostawała inne kopniaki przyspieszające jej marsz, takie jak wybuchy supernowych czy rozbłyski gamma, że wypiętrzenie Panamy mające miejsce jakieś 5 milionów lat temu, zablokowało ruch ciepłych prądów morskich, czego jednym ze skutków było wysychanie Afryki zmuszające naszych przodków do szukania szczęścia na powiększających się sawannach, gdzie korzystnie było przyjąć dwunożną, pionową postawę.

Wydaje mi się, że postrzeganie konkretnych form w jakich przejawia się życie jako rzecz nieprawdopodobną jest wynikiem błędu w myśleniu. Odwołując się do przykładu z plamą kawy – nie powinniśmy wnioskować o nieprawdopodobieństwie zdarzenia po fakcie i to stosując do tego zdrowy rozsądek. Z punktu widzenia matematyki, prawdopodobieństwo zaistnienia istoty dwunożnej, nieopierzonej – jak zdefiniował nas Platon - jest zapewne bardzo małe, ale nie jest zerowe. Mogło się więc przydarzyć. My zaś patrzymy na to jako na fakt zdeterminowany, bo już zaistniały. Zapewne wcale tak nie musiało być. Moglibyśmy wyglądać inaczej i wtedy z kolei dumalibyśmy nad tym jakim to cudem dzieje życia doprowadziły do powstania nas właśnie w takiej formie np. jako zielonkawych prosiaków z dodatkową parą chwytnych rączek wyrastających na grzbiecie. Oczywiście forma w jakiej może się przejawiać życie jest ograniczona względami praktycznymi, pragmatyczną zasadą, która w przypadku materii ożywionej nazywa się prawem ewolucji. Jeśli w alternatywnej rzeczywistości bylibyśmy zielonkawymi prosiakami, stałoby się tak tylko dlatego, że zielonkawy prosiak byłby organizmem zdolnym do przetrwania i konkurowania z innymi organizmami.

Dużo bardziej problematyczne jest zagadnienie powstania samego życia jako procesu. Niezależnie od tego jakie przyjmuje ono formy, wydaje się zjawiskiem niesamowitym. Nawet podstawowe stałe fizyczne naszego wszechświata są dokładnie takie jakie powinny być, by życie mogło powstać. Wystarczyłoby małe przesunięcie np. w prędkości światła i kosmos stałby się miejscem, gdzie żaden biolog nie znalazłby pracy w zawodzie. Prawdę mówiąc, to nie byłoby żadnego biologa, który mógłby pracy szukać, bo nie byłoby żadnego żywego organizmu, z biologami włącznie. W kosmologii koncepcją organizującą tę problematykę jest zasada antropiczna, która w wersji 'słabej' jest zwykłym truizmem stwierdzającym, że właśnie dzięki temu, iż stałe fizyczne są takie jakie są możemy zastanawiać się nad nimi, bo inaczej by nas nie było.

W wersji 'silnej' zasada stwierdza, że wszechświat musi mieć takie właściwości, by mogło w nim powstać życie. Jest więc tworem celowym. Wniosek ten niemal nieuchronnie prowadzi do stanowisk teistycznych, zakładających istnienie takiego lub owakiego demiurga. Interesującą próbą uniknięcia tej konsekwencji jest koncepcja kosmologicznego doboru naturalnego stworzona przez fizyka Lee Smolina. Zgodnie z nią istnieje multiversum, czyli uniwersum, w którym nasz świat jest tylko jednym z wielu. W multiversum wszechświaty generujące więcej czarnych dziur namnażają się, ponieważ zapadanie się czarnej dziury prowadzi do powstania osobliwości będącej początkiem nowego wszechświata o pokrewnych właściwościach. Upraszczając – czarne dziury są zarodkami Wielkich Wybuchów kreujących nowe kosmosy. Tak się składa, iż nasze stałe fizyczne sprzyjają powstawaniu czarnych dziur, stąd wniosek, iż wszechświaty, w których może powstać życie są jednocześnie tymi, które najszybciej się mnożą.

Stwierdzenie tego, że nasz wszechświat jest przyjazny życiu i że być może nie jest to cecha przypadkowa, nie pomaga nam rozwikłać samego problemu nieprawdopodobieństwa zorganizowania się materii nieożywionej w ożywioną. Przecież ewidentnie wykazaliśmy, iż przypadkowe złożenie się chemii w życie graniczy z niemożliwością. Myślę, że kluczem do uporania się z tą zagadką jest uświadomienie sobie skali czasu i przestrzeni w jakiej dokonywały się biogenne procesy. Nie mówimy tu o setkach, tysiącach czy nawet milionach lat, ale o ich miliardach. To naprawdę szmat czasu i sporo mogło się wydarzyć. Tym bardziej, że życie dla zaistnienia miało na naszej planecie mnóstwo miejsca w ogromnym praoceanie, zwanym, w kulinarnej manierze, zupą pierwotną lub pierwotnym bulionem. Co więcej - nie jest wykluczone, iż nie powstało ono tutaj, lecz, zgodnie z teorią panspermii, przywędrowało do nas z kosmosu, przywleczone z innego globu przez meteoroid. Jeżeli przyjmiemy to założenie, szanse na jego powstanie były jeszcze większe, bo oprócz Ziemi potencjalną kolebką mogły być inne sprzyjające życiu planety.

Pozostaje nam postawić sobie jeszcze jedno pytanie: skoro życie, choć tak nieprawdopodobne, okazuje się tak prawdopodobne, czemu nie trafiamy na ślady jego istnienia poza naszą planetą? Czemu z bezkresnej przestrzeni kosmosu nigdy nie dotarło do nas uporządkowane 'bip-bip', dobitnie świadczące o racjonalnym charakterze nadawcy? Wszechświat uporczywie milczy. Od Wielkiego Wybuchu minęło tyle czasu, dookoła nas jest tyle galaktyk, gwiazd, planet – ogrom skali sugeruje, że życie musiało zaistnieć także gdzieś poza Ziemią, że nawet powinno być zjawiskiem dosyć pospolitym. Fizyk Enrico Fermi zadał pytanie 'Gdzie oni są?', co było sformułowaniem zagadnienia wystarczająco klarownym by nadać mu miano paradoksu Fermiego.

Próby rozwiązania tego problemu przyjmują różną postać. Hipoteza jedynej Ziemi (rare Earht hypothesis) zakłada, że warunki zaistnienia wielokomórkowego życia są tak nieprawdopodobne, iż być może jesteśmy ewenementem na skalę galaktyki lub nawet wszechświata. To ostateczne, nie dające nadziei rozstrzygnięcie paradoksu. Istnieje mnóstwo innych propozycji, z których wiele brzmi dosyć niesamowicie. Chociażby hipoteza ZOO, zakładająca że obcy obserwują nas z ukrycia i nie są zainteresowani nawiązaniem kontaktu, ponieważ albo nie chcą póki co zakłócać naszego rozwoju, albo jesteśmy ich eksperymentem, albo po prostu jeszcze nie dorośliśmy etycznie do tego, by się z nimi dogadać.

Frapująca jest też koncepcja radykalnie znosząca możliwość komunikacji – rozwinięte cywilizacje osiągają poziom technologicznej osobliwości, ich racjonalność jest daleko poza tym, co możemy pojąć, my zaś nie reprezentujemy sobą nic, co by ich interesowało. Jesteśmy co najwyżej przykładem dosyć prymitywnego, inteligentnego życia na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Obcy nie mają żadnego dobrego powodu, by do nas zagadać. My zaś nie trafiamy na ślady ich bytności, ponieważ nie potrafimy odróżnić ich wytworów od naturalnych obiektów. W obrębie tej hipotezy można by umieścić eksperyment myślowy Dysona, który zakłada, iż rosnące zapotrzebowanie na energię zmusza zaawansowane cywilizacje do otoczenia macierzystej gwiazdy absorbującą promieniowanie sferą, czymś w rodzaju gigantycznego kolektora słonecznego, utworzonego z rozproszonej w przestrzeni chmury urządzeń. Promieniowanie przenikające przez tę barierę jest tak niewielkie, że nie potrafimy go odróżnić od promieniowania tła.

Porzućmy już te dywagacje i wróćmy na Ziemię, do tu i teraz. Jesteśmy więc, dzieło albo mądrego stwórcy, albo szczęśliwego przypadku. Przetrwaliśmy, rozwinęliśmy się i wszystko przed nami. Na ten optymistyczny obrazek pada jednak złowrogi cień. Kosmiczne katastrofy nie są tylko pieśniami przeszłości. We wszechświecie niewiele się zmieniło: wszystko nadal pędzi, zderza się, kruszy i płonie. Szacuje się, że orbitę Ziemi przecinają trajektorie 100 milionów obiektów o średnicy większej niż 10 metrów. Duża część z nich jest zdolna do wyrządzenia sporych szkód, np. zniszczenia miasta i przy okazji zachwiania klimatem całego globu. Pośród tych bolidów około 2000 ma rozmiary wystarczające do tego, by unicestwić naszą cywilizację.

Straszenie śmiercionośnymi pociskami, które mogą bez ostrzeżenia wychynąć z kosmicznego bezkresu nie jest bynajmniej holywoodzkim zagraniem obliczonym na zabawienie publiczności. Dla przykładu: w 1991 roku już po fakcie zauważono asteroidę, która minęła nas w odległości 170 tysięcy kilometrów. Dystans ten może wydawać się sporą odległością, lecz w skali kosmicznej jest to tak zwany 'rzut beretem'. Używa się niepokojącego porównania - po zmniejszeniu rozmiarów wydarzenie to odpowiadałoby strzałowi z karabinu, po którym kula przeszyła rękaw, ale nie dotknęła ręki. Mało krzepiące wiadomości, nieprawdaż? Taka już podła dola żywego organizmu - wciąż zatroskany o swoje przetrwanie.
http://absurdonomikon.blogspot.com/2009/11/jakim-cudem-tu-jestesmy-cz-iv.html
20  Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Kluczem do zrozumienia jest wiedza / Budda, kwanty i hologram : Sierpień 14, 2010, 19:36:49
Fizyka jest pełna metafizyki. Współcześnie okazuje się, iż to szkiełko i oko daje wgląd poza naskórkową warstwę rzeczywistości. Laboratorium dostarcza strawy dla ducha, której nie potrafi zapewnić świątynia, snująca antropomorfizowane, trącące infantylną naiwnością narracje religijne. Świat opisywany przez naukę już dawno stracił kontakt z obserwowalną oczywistością. Żyjemy w czasach, gdy do eksperymentalnego potwierdzenia fizycznych teorii niezbędne jest budowanie tytanicznych maszyn mielących strukturę rzeczywistości, supernowoczesnych akceleratorów, według prasowej nomenklatury służących zabawie w boga. To nie jest już ta epoka, gdy spadający z jabłoni owoc mógł natchnąć dociekliwego badacza do sformułowania odkrywczej syntezy. I choć co prawda te pierwociny naukowego myślenia dały początek ujmowania rzeczywistości przez pryzmat matematyki, to jednak idę o zakład, że efekt zaskoczyłby pionierów. Najpierw nadeszła einsteinowska teoria względności, która już była gwałtem zadanym ludzkiej intuicji. Zaraz za nią ze świetlistych bezkresów racjonalności wyłoniła się fizyka kwantowa. Jej osobliwy urok można by umieścić gdzieś pomiędzy abstrakcyjnym malarstwem a dadaistyczną poezją. Stworzono język, w którym opowiada się człowiekowi o jego świecie jak o odległej, nieznanej krainie.

Historia, którą chciałbym tu opowiedzieć jest związana z jednym z ontologicznych młynów współczesnej nauki. We wsi Ruthe w Niemczech znajduje się detektor fal grawitacyjnych zwany GEO 600. To wyrafinowana konstrukcja, którą w niewybaczalnym uproszczeniu można opisać jako dwa sześciuset metrowe ramiona połączone z precyzyjną aparaturą pomiarową. Ukryte pod powierzchnią ziemi cudo techniki szuka zmarszczek czasoprzestrzeni wywoływanych przez supergęste obiekty astronomiczne takie jak czarne dziury. Detektor od momentu uruchomienia odbierał zakłócenia. Badacze nie potrafili wyjaśnić ich natury. Na początku 2008 roku otrzymali list od Craiga Hogana. Naukowiec pytał czy ich maszyna przypadkiem nie rejestruje zagadkowych szumów. Uzyskawszy potwierdzenie stwierdził, że przyczyną hałasu jest ziarnista struktura wszechświata. Innymi słowy: GEO 600 doświadczał wpływu elementarnych jednostek z jakich zbudowana jest nasza rzeczywistość. To może być zaskoczeniem, ale na superhiperbipermikropoziomie czasoprzestrzeń nie jest ciągła, lecz dzieli się na elementarne części, których absolutnie minimalne parametry opisuje się stałymi Plancka.

To nie koniec niespodzianek w tej opowieści. Takie planckowskie ziarno czasoprzestrzeni nie mogłoby być zaobserwowane, gdyż jest zbyt małe. Jednak, jak wyjaśnił Hogan, GEO 600 rejestruje je, ponieważ żyjemy w hologramie, który jest jedynie projekcją pierwotnej, ontologicznej płaszczyzny. To takie niemodne, ale ta płaszczyzna jest dwuwymiarowa. Najprawdopodobniej jest sferą, w której zawiera się nasz wszechświat. Jej powierzchnia składa się właśnie z takich wzmiankowanych planckowskich ziaren. Każde ziarno zawiera jeden bit informacji. Detektor wyczuwa obecność tego podstawowego budulca, ponieważ hologram jest nieco rozmyty względem oryginału, a więc hologramowa jednostka Plancka jest większa od oryginalnej, dwuwymiarowej jednostki Plancka. Zaskakujące, wstrząsające, fascynujące. Pozostaje tylko zadać pytanie: panie Hogan – skąd taki pomysł?

Albert Einstein choć znajduje się w gronie ojców mechaniki kwantowej, nigdy nie zaakceptował tej teorii. Był jej nieprzejednanym krytykiem, ponieważ nie mógł przyjąć pewnych następstw jakie wynikały z jej założeń. Jedną z takich konsekwencji była konieczność uznania, że wszechświat nie jest lokalny. W mechanice kwantowej istnieją stany, których nie da rady opisać w rozbiciu na ich składowe elementy. Einstein wraz z Podolskim i Rosenem zaproponowali eksperyment myślowy w ich przekonaniu wykazujący niezupełność mechaniki kwantowej. Istnieją pary cząstek pozostające w stanie splątanym, tj. gdy dokonujemy pomiaru jednego z parametrów cząstki A, dla cząstki B parametr ten przyjmuje odwrotną wartość. Trzeba tu nadmienić o pewnej fundamentalnej właściwości wielkości kwantowych – nie mają one ustalonych wartości aż do momentu dokonania pomiaru. Wiem - dziwne, niezrozumiałe, ale naprawdę da radę to przełknąć i wpisać w rutynę codziennej monotonii. Po prostu, jak w słynnym przykładzie Schrödingera z kotem w pudełku – zanim pudełko otworzymy kot nie jest ani martwy, ani żywy, albo raczej martwy i żywy naraz, bo istnieje jako chmura możliwych stanów. Otwieramy pudełko i wtedy dopiero chmura możliwości przyjmuje jeden z określonych stanów. Prawda, że intuicyjne?

Podobnie sprawa ma się z omawianymi cząstkami z paradoksu EPR. Na uwadze mamy ich właściwość zwaną spinem. Wyobraźmy sobie, że Agatka i Piotruś są w posiadaniu splątanej pary cząstek AB. Każde z nich ma jedną z cząstek zamkniętą w pudełku od zapałek. Dzieciaki wskakują do rakiet i lecą w przeciwległe kąty wszechświata. Agata otwiera pudełeczko i widzi, że spin jej cząstki jest taki i owaki. W tym samym momencie spin cząsteczki, którą ma Piotruś przyjmuje odwrotną wartość (jest więc taki i siaki). To co jest tu paradoksalne to fakt, iż spin drugiej cząstki zostaje zdeterminowany natychmiast, niezależnie od odległości. Wymaga to przyjęcia założenia, że informacja wędrowała szybciej niż światło. To zaś jest wykluczone przez teorię względności – nic nie może wędrować szybciej niż światło.

Jedną z prób rozwiązania tego paradoksu było uznanie, że wszechświat nie jest lokalny. Jego korpuskularność jest pozorna. Cząstki widzimy jako oddzielne całości, ponieważ mamy ograniczony wgląd w rzeczywistość – postrzegany fragment większej całości uznajemy za odrębny byt. Wyobraźmy sobie, że istotę nie znającą luster zamykamy w pokoju o ścianach ze zwierciadeł. Istota taka będzie przekonana, iż widzi dookoła siebie mnóstwo innych istot, a do tego szybko zauważy związki pomiędzy ich i swoimi ruchami. Te obserwacje mogą stać się podstawą do zbudowania jakiejś teorii wyjaśniającej korelacje. Bohm posłużył się inną metaforą – porównał nas do obserwatorów akwarium. Z tym, że akwarium obserwujemy przez dwie kamery, ustawione w różnych miejscach, ujmujące zbiornik z różnych kątów. Nie wiedząc, iż patrzymy na jeden zbiornik, ale w dwóch rzutach, doszlibyśmy do przekonania, że zachowania pewnych rybek z jednego pojemnika są ściśle związane z zachowaniami innych rybek z drugiego pojemnika.

Wynikający ze splątania kwantowego paradoks EPR został potwierdzony eksperymentalnie w 1982 roku przez Aspecta i w 1997 roku przez Gisina. Tropiąc inspiracje Hogana warto jeszcze dorzucić pewne spostrzeżenie, jakie poczyniono przy okazji zgłębiania niezgłębionych tajemnic czarnych dziur. Hawking wskazał na istnienie paradoksu – promieniowanie czarnych dziur nie zawiera żadnych informacji o ich wnętrzu, a jedynie o ich powierzchni. Zatem wychodziłoby na to, iż cała informacja zawarta w gwieździe, której kollaps utworzył osobliwość, zniknie wraz ze zniknięciem tejże osobliwości. To zaś łamie zasadę, że informacja nie może być zniszczona. Inny fizyk, Bekenstein, wpadł na to, iż zawartość informacyjna czarnej dziury jest proporcjonalna do jej powierzchni, a nie objętości. Ot i wszystko. Hogan poskładał to w kupę i wyszło mu, że życie, wszechświat i cała reszta są zapisane na powierzchni 2D, a świat jest trójwymiarową, holograficzną projekcją tej inskrypcji.
Aby móc posunąć się dalej w opowieści o iluzorycznym wszechświecie, potrzebne jest ustalenie czym jest hologram. Jest to sposób kodowania przestrzennego obrazu. Pominę tu techniczne szczegóły, nie wnikając w to jak i gdzie należy błysnąć jaką wiązką światła i jak ją poszatkować, by stała się nośnikiem trójwymiarowego wizerunku. Istotne jest, że hologram jest bardzo efektywną metodą zapisu danych.

W kontekście poruszanego tu tematu jest to wiadomość kluczowa. Ma ona dwa aspekty. Po pierwsze: holografia pozwala na zapis informacji gęstością daleko przekraczający to, co oferują chociażby obecnie używane przez nas nośniki. Po drugie: każda część hologramu zawiera światło z całej zapisanej sceny. Oznacza to, iż dowolny jego kawałek koduje w sobie kompletny obraz (choć ukazany z perspektywy danego punktu). Wszystko jest związane ze wszystkim. Na tym właśnie etapie opowieści, całkiem niespodziewanie, w holograficzno-kwantowym obłoku pojawia się Budda z wzniesionym wskazującym palcem i tryumfującym stwierdzeniem „A nie mówiłem”.

W buddyzmie zakłada się, że cały świat w swej pierwotnej, podstawowej naturze stanowi jedność. Wszelki dualizm, rozczłonkowanie rzeczywistości na poszczególne, przeciwstawiające się sobie elementy to budowana przez ego iluzja, ułuda zwana Mają. Stan oświecenia jest tożsamy z uzyskaniem świadomości tego złudzenia, z pojęciem, czy poczuciem, iż wszystko istnieje i staje się współzależnie. Pokrewieństwo buddyjskiej kosmologii z holograficzną koncepcją wszechświata jest duże. Translacja jednej z tych narracji na drugą przy użyciu niezbyt ścisłej, literackiej terminologii nie jest zbyt wymagającym zadaniem.

Holograficzny paradygmat został też wykorzystany do wyjaśnienia drugiego z elementów w parze świat-ego. Neuropsycholog Karl Pribram uznał, że mózg jest hologramem. Na tę myśl naprowadziły go głównie trzy tropy. Pierwszy z nich to wspomniana już wyjątkowa gęstość zapisu informacji, która tłumaczyłaby niebywałą pojemność naszej pamięci. Drugi to fakt, że nie tracimy wspomnień wraz z utratą obszarów mózgu. Wskazywałoby to na to, iż wszelkie zdobywane przez nas w toku życia dane są zapisane raczej jako jakiś rodzaj procesu dziejącego się w obrębie czaszki, niż że są zakodowane statycznie i bezpośrednio w tkance. Wspomnienia nie są zawarte w neuronach, ale w impulsach nerwowych krzyżujących się w obrębie mózgu dokładnie tak samo jak promienie lasera generujące hologram.

W końcu trzeci trop Pribrama, najbardziej interesujący – prędkość z jaką kojarzymy i przypominamy sobie informacje wskazuje na ich ścisłe, wzajemne powiązanie. Specjalnie dla tych, którzy zaczęli już zapadać w drzemkę, tudzież myślami odpłynęli ku lazurowym wybrzeżom, pozwolę sobie przywołać wzmiankowaną cechę hologramu: każda część zawiera obraz całości. Stąd w holograficznym mózgu dowolny element naszej wiedzy jest jednocześnie punktem dojścia do całej pamięci.

Jak się więc sprawy mają? Świat to obłok częstotliwości. Umysł to holograficzne urządzenie. Wybiera on z tego obłoku niektóre aspekty i interpretuje je jako to co zwiemy danymi zmysłowymi. Materia jest zatem dziełem świadomości. Psycholog Keith Floyd w iście psychologicznym stylu zauważył następujący truizm: to nie mózg stanowi źródło świadomości, ale świadomość stwarza mózg. Podobnie jest kreowane całe otoczenie.

Tego typu twierdzenia są oczywiście mile widziane przez praktykujących medycynę niekonwencjonalną opartą na technikach wizualizacji (w skrócie: wyobraź sobie, że jesteś zdrowy, a staniesz się zdrowy). Pozostając jeszcze na gruncie praktyk wykraczających poza główny nurt racjonalności, tych paramedycznych, paranaukowych i paraszanowanych przez ogół ekspertów, suma poczynionych tu na bazie holograficznego paradygmatu ustaleń świetnie może służyć tłumaczeniu zjawisk takich jak telepatia, telekineza, jasnowidzenie.

Gwoli intelektualnej uczciwości muszę nadmienić, że te wszystkie ustalenia są bardzo dyskusyjne i często opierają się na założeniach, które mocno chyboczą się pod presją krytyki. Są to daleko idące ekstrapolacje pewnych interesujących hipotez, o ściśle podstawowym ontologicznym znaczeniu. Pomysły te sięgają tak daleko i w głąb rzeczywistości, iż nie wiadomo czy kiedykolwiek zostaną potwierdzone lub zaprzeczone obserwacyjnie. Zatem wszystko albo większość z powyżej powiedzianego to historia z gatunku ‘A co by było gdyby…?’. Wyszło na to, że byłby idealizm, a może i nawet spirytualizm, prymat ducha nad materią (choć przyznać trzeba, iż holograficznie ujęty duch ludzki jest już kompletnie nieludzki). O tym zbudowanym przez jaźń świecie Bohm napisał:

    „W przeciwieństwie do powszechnie wyznawanych poglądów – znaczenie jest właściwą i istotną częścią całej rzeczywistości, a nie tylko eteryczną abstrakcją istniejącą jedynie w umyśle. Innymi słowy, w naszym życiu znaczenie jest istnieniem.[…] Poniekąd możemy stwierdzić, że jesteśmy sumą naszych znaczeń.” (David Bohm, tłum. Michał Tempczyk, Ukryty porządek, Warszawa 1988; cyt. za Tybetańska księga życia i umierania, Sogjal Rinpocze, tłum. Adam Kozieł, Warszawa 2001)

Poruszony w ostatnich wpisach temat, czyli ujęcie rzeczywistości jako holograficznej projekcji czegoś odległego i odmiennego od naszych intuicji, nakierował moje myśli na zagadnienie rzeczy samej w sobie. Cóż za klasyczny wątek racjonalności. Nie tykałem go od niepamiętnych czasów, jako że stracił dla mnie znaczenie. I nie chodzi tu o bagatelizowanie fundamentalności tematu, lecz raczej o tej fundamentalności zaprzeczenie. Nie przymierzając – jest to powtórzenie kantowskiej negacji sensu mówienia o noumenie.

Mój umysł został ukształtowany na takich treściach, że problem istnienia rzeczy samej w sobie nie ma dla mnie dużej wagi. Świat znam jedynie jako strumień danych. Nie widzę dobrego uzasadnienia postulatu poszukiwania ich źródła. To dlatego, że, znowu po kantowsku, nie może być ono uchwycone aparatem poznawczym ukształtowanym w obrębie fenomenalnej rzeczywistości oraz że nie jest zasadnym stawianie pytania o rzecz samą w sobie.

Być wychowanym w epoce rewolucji informatycznej, gdy przekaz i interpretacja ujawniły swoją wszechobecność i totalność, to wiedzieć, iż zjawisko jest wszystkim co nam dane. Niewykluczone, że jest to ułomność – głupotą byłoby uzurpować sobie prawo do ponadczasowości sądów – w końcu myślimy symbolicznie i to otaczający nas świat jest źródłem metafor, za pomocą których wyjaśniamy także sami siebie. Stąd obecnie dominuje porównanie do maszyny przetwarzającej informacje, figura ludzkiego umysłu jako analogu komputera i oprogramowania. Znalazło to wyraz w kulturze masowej, chociażby w filmie eXistenZ czy Matrix.

Wynikająca z tego postawa poznawcza koresponduje w pewien sposób z machowskim empiriokrytycyzmem, epistemiczną uczciwością, która nakazuje uznać, iż poza wrażeniami nie ma nic o czym moglibyśmy orzekać, że istnieje. Aż prosi się tu o przywołanie Berkeley i za duże ułatwienie w wywodach uważam możliwość powtórzenia za nim – być oznacza być postrzeganym (esse=percipi). Problem istnienia rzeczy samej w sobie to trup starego paradygmatu. Dla tych, którzy jej istnienie uważają za święty pewnik i nigdy by od tej tezy nie odstąpili, podsunąć można rozwiązanie kompromisowe – niemożliwość poznania noumenu. Nie mamy zmysłu do tego przeznaczonego. Chyba, że matematyka jest szóstym zmysłem.

Matematyka konstruuje świat, którego idealność skłania do nadawania mu mocnego statusu ontologicznego. To stary spór – czym są elementy opisywane przez matematykę? Źródłem czy emanacją rzeczywistości? Paradoksalnie więc, paradygmat matematycznego myślenia, który leży u podstaw pozytywistycznego nastawienia wobec świata, ma w sobie potencjał mistyczny. Zawraca ludzką racjonalność na stare, zdawałoby się do cna wyeksplorowane szlaki. Okazuje się, iż jak mocno ludzki rozum nie starałby się przeskoczyć samego siebie i uniknąć pułapek swej ułomności, zawsze trafi do punktu wyjścia. Tym punktem jest metafizyka.

Można uznać, że pierwotna droga ludzkiego rozumu do koncepcji rzeczy samej w sobie wiodła przez rozdzielanie poszczególnych jakości. Analityczne spojrzenie na przedmiot prowadzi do rozłożenie go na czynniki pierwsze. Racjonalnie wykrajamy sobie kształt, kolor, wagę, zapach i nie zostaje nam nic, a przecież coś było. Same jakości, uchwycone przez rozum jako własności danego obiektu, nie są niczym istniejącym odrębnie. Ich status ontologiczny jest wątpliwy. Tymczasem zaczęliśmy analityczną pracę na czymś konkretnym, fizycznym i nie budzącym wątpliwości. Nieuniknione jest pytanie – gdzie zniknęło to coś po oddzieleniu jakości? Odpowiedzią była rzecz sama w sobie.

Powyższa próba zrekonstruowania wędrówek ludzkiego umysłu dotyczyła pierwocin racjonalności. To z czym mamy do czynienia obecnie wbrew pozorom nie różni się zbytnio jeśli chodzi o podstawowe mechanizmy. Matematyka pozwala obdzierać z rzeczywistości kolejne warstwy i tak jak pierwotnie odarto ją z jakości, tak teraz proces postępuje dalej. Liczby są językiem opisu coraz odleglejszych abstraktów. Jak się wydaje – efekt jest ten sam. Znowu otrzymaliśmy rzecz samą w sobie. Tym razem w postaci hiperstrun, zwiniętych wymiarów czy dwuwymiarowej płaszczyzny będącej źródłem holograficznej projekcji.
Autor: Maciej Jurgielewicz
http://absurdonomikon.blogspot.com/2010/04/budda-kwanty-i-hologram-1.html
Strony: « 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 »
Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap
BlueSkies design by Bloc | XHTML | CSS

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

knieja rycerze-erathii pet-city marblevillestable polskiedayzmta