Choose fontsize:
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
 
Strony: 1   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Etyka i naturalny porządek, a sprawa bieżąca.  (Przeczytany 7501 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
strzygław
Nowy użytkownik
*
Wiadomości: 31


Zobacz profil
« : Luty 22, 2010, 04:51:41 »

Jak, co poniektórzy mogą się już domyślać etyka z nauką wspólnego ma... nic. Cokolwiek jest do odkrycia - odkryte zostanie. Bez względu na koszty i konsekwencje. Jak nie my, to nasi wschodni bracia. Osobiście wolę, żeby my były pierwsze, ale mogę być zapyzialcem ze ślepą czakrą i badziewną praną. Umierać nikt nie chce, bo nie wiadomo co po śmierci czeka. Są wyjątki oczywiście, co na nich balanga i dziewice czekają, ale nam Mieszko balangę i cztery żony skasował więc umierać nie chcemy. A jak nie chcemy, to będziemy się starali za wszelką cenę dowiedzieć wszystkiego, bo "wszystko", to - prędzej czy później, według naszej logiki - będzie znaczyło: władza nad życiem, śmiercią i materią. "A gdzie władza nad duchem?" - ciśnie się na usta. Ano wygląda, że wszyscy chcą władzy nad materią. Duch najwyraźniej ma pomijalnie małą wartość rynkową. A wnioskuje po tym, że jakby było inaczej, to na pewno byłby opodatkowany. Jak na razie nauka zajmuje wolne miejsce po religii i dlatego mieszamy ją z etyką. Jednak bóg nieposkromionej ciekawości zasad żadnych, poza chciwością wiedzy, nie zna. Weźmy macierzyste komórki rdzeniowe http://www.newscientist.com/search?doSearch=true&query=stem+cells. To takie komórki, które położone koło jakiejś innej ludzkiej komórki samoistnie zamieniają się w tą komórkę. Mechanizm nie jest znany, bo zahacza o czary. Zwłaszcza wobec ostatnich badań, gdzie okazuje się, że te komórki rdzeniowe (macierzyste), to wcale nie muszą leżeć koło prawdziwych komórek, wystarczy, że je w żelatynę wrzucić o dokładnej sztywności jak ludzka krew, a zamieniają się wnet w ludzkie naczynia krwionośne. Jak żelatyna o sztywnośći ludzkiego mieśnia, to się w serce zamieniają, te komórki rdzeniowe. Macierzyste. Podejrzenie, że one tak mogą było dawno, co najmniej 50 lat. Teraz się za nie wzięli i na pierwszy ogień poszły ludzkie komórki rdzenia kręgowego. Pierwszy eksperymentalmy inwalida z wózka już wstał. Co prawda dostał śmiertelnej choroby zaraz po tym wstaniu, ale umarł chodząc. Kto wie, może nawet czasowo pobił Łazarza, tyle, że danych nam na temat tego ostatniego brak. Czemu komórkami zajęto się tak późno? Jedynym źródłem macierzystych komórek rdzeniowych jest 5-dniowy ludzki embrion więc nikt nie miał śmiałości się zabrać za te embriony. Ale obama puścił w stanach badania zaraz po objęciu prezydentury i natychmiast wszystkie instytuty w Europie też ruszyły. Dlaczego? No, żeby Amerykanie nie byli pierwsi:)
A co o naturalnym porządku ziemskim? Ależ to my samym budowaniem cywilizacji naruszamy najbardziej naturalny porządek planety, bowiem zrobiliśmy się jednym jedynym gatunkiem, który nie ma kontrolowanej populacji przez naturalnych wrogów i jako jeden, jedyny gatunek zwalczamy ewolucję przepychając genotypy, na które natura wydała wyrok śmierci. Ktoś jako białko dla krokodyla w imię matki Gai? Nie ma? Może chociaż odpuśćmy sobie ze szczepieniami? (z tymi na wirusa możemy sobie odpuścić, bo szczepionek na wirusa, póki co nie ma, tyle, że w mediach o tym nie wiedzą:) Też nie? Każdy chce żyć? Wiecznie? A feee... To tak nieGaiowo... Trzeba zawsze oddawać co się pożyczyło...
Reasumują przydługi wywód chcę powiedzieć, że tracenie energii na zatrzymanie parcia w przód jest bezcelowe. Trzeba przyjąć, że przeprze i zastanawiać się nad środkami zaradczymi. WIEDZA! WIEDZA!  Zacznijmy od istniejących zagrożeń, które umykają naszej uwadze. Jak na przykład prawo Unii, że dodatki identyczne z naturalnymi nie muszą być rozróżnialne od naturalnych. Miód z laboratorium jak ma taki sam skład chemiczny jak ten od pszczół, to może być nazwany naturalny. Dalej dodatki "E" http://www.doz.pl/czytelnia/a1454-Dodatki_do_zywnosci_-_lista_E do żywności, co ludzi straszą, podczas gdy mnóstwo z nich pozyskuję się z naturalnych źródeł i dowiedzione jest, że są zdrowe, a i tak razem w jednym worze z truciznami. Dalej: brak odpowiedzialności cywilnej i karnej lekarzy, choćby na tym samym poziomie jak inne zawody.Taki lekarz dzisiaj, to mniejszą odpowiedzialność ponosi za swą pracę niż hydraulik. Dalej: zbójnickie prawa autorskie i patentowe, które pozwalają ukrywać naturę sprzedawanego produktu i zastrzegać na wyłaczność istniejące artefakty. Ciekawe jak będziemy śpiewać jak nam Chińczyki za papier, Araby za cyfry, a Indianie za tytoń licencję z karnymi odsetkami wystawią:)  I tak dalej i tym podobne...Mamy już wprowadzone tyle, że to, co idzie, to pestka przy tym.
Zamiast zawracać Wisłę kijem, lepiej ten kij w mrowisko włożyć.
anarchigław
Zapisane
miszka
Aktywny użytkownik
***
Płeć: Kobieta
Wiadomości: 123



Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : Luty 24, 2010, 19:50:20 »

Toksyczne soki owocowe?
Bardzo dokładne analizy składu chemicznego dostępnych handlowo soków owocowych przechowywanych w plastikowych opakowaniach wykonanych z PET - wskazują, iż soki te zawierają w swym składzie podwyższony poziom antymonu.
Obecnie prowadzone są prace badawcze, które mają ustalić źródło antymonu - toksycznej substancji, której poziom w niektórych wypadkach przekraczał normę ustanowioną dla wody pitnej - donosi "Journal of Environmental Monitoring".

Kilka lat temu naukowcy odkryli, iż z tak zwanych butelek PET, do zamkniętych w nich cieczy, przenika w małych ilościach antymon. Substancja ta jest obecna w polimerze, jako pozostałość poprodukcyjna. Do syntezy poli(tereftalanu etylenu) wykorzystuje się katalizator - trójtlenek antymonu, który jest podejrzewany o rakotwórcze właściwości.
REKLAMA


Najnowsze badania przeprowadzone przez naukowców z University of Copenhagen (Dania) oraz University of Crete (Grecja) wskazują, iż poziom antymonu w sokach owocowych przechowywanych w opakowaniach wykonanych z PET może przekraczać normy europejskie określające dozwolone stężenie tego pierwiastka w wodzie pitnej!

Badania polegały na bardzo szczegółowej analizie chemicznej dostępnych handlowo soków owocowych, które sprzedawane były w opakowaniach wykonanych z PET. Wykorzystując spektrometr ICP-MS (ang. inductively-coupled plasma mass spectrometry) naukowcy określili ilość antymonu w 42 butelkach różnego typu soków (porzeczkowych, truskawkowych, malinowych itp.), których wspólną cechą był czerwony kolor. Badano także syrop miętowy i karmelowy.

W trakcie analiz okazało się, iż w niektórych przypadkach poziom antymonu w sokach owocowych znacznie przekraczał dozwolone dla wody pitnej stężenie antymonu.Niechlubnym rekordzistą okazał się sok z czarnej porzeczki, w którego składzie wykryto 2,7 razy wyższe stężenie toksycznej substancji niż dopuszczalne przez normę europejską (5 mg/L - norma dotyczy wody pitnej).

Według naukowców, na obecnym etapie badań nie można jednoznacznie wskazać źródła skażenia soków antymonem. W tym celu prowadzone są bardzo intensywne prace badawcze, które mają jednoznacznie określić skąd do soków przenika taka ilość toksycznej substancji chemicznej. Głównym podejrzanym są niewłaściwie wykonane butelki PET, choć brane są również pod uwagę inne scenariusze, np. nieodpowiednio przeprowadzona produkcja soków.Badany jest również wpływ podwyższonego stężenia cukrów na zwiększoną ilość antymonu w sokach (cukry mogłyby ułatwiać wypłukiwanie antymonu z plastiku).

Pikanterii sprawie dodaje fakt, iż choć stężenie antymonu (względem normy dla wody pitnej) przekroczone zostało w 20 procentach badanych soków, to jednak prawo Unii Europejskiej nie zostało złamane w żadnym z przypadków. Jest to wynik braku odpowiednich regulacji dotyczących stężenia antymonu w produktach spożywczych (innych niż woda pitna).

http://wiadomosci.onet.pl/2131934,69,1,1,,item.html
Zapisane
east
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Wiadomości: 620


To jest świat według Ciebie i według mnie


Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : Luty 24, 2010, 21:40:14 »

Show must go on ...  teraz będzie polowanie na czarownice, czyli na producentów niewłaściwie wykonanych butelek PET.  A może nawet je zakażą produkować wszystkie ? Wtedy boom odczują  producenci opakowań szklanych. Oczywiście o ile najpierw rozszerzy się unijne przepisy o zawartość antymonu w innych produktach niż woda pitna.
Jedna decyzja urzędnika może zlikwidować wiele miejsc pracy, a z drugiej strony spowodować wzrost zamówień na opakowania szklane.
Zapisane

..  " wszystkie te istnienia, które Cię otaczają są w Tobie " naucza   Mooji -  " są w Twoim umyśle, są w  Twojej świadomości . Wydaje Ci się , że patrzysz na inne ludzkie umysły , ale wszystkie te umysły egzystują w Tobie ponieważ Ty jesteś tym, który je postrzega. TO JEST ŚWIAT WEDŁUG CIEBIE "
miszka
Aktywny użytkownik
***
Płeć: Kobieta
Wiadomości: 123



Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : Luty 24, 2010, 21:53:27 »

Widziałam dawno temu takie przerażające zdjęcie umieszczone gdzieś w Necie a były to góry, olbrzymie góry samych PETów na wysypisku śmieci.
Do dziś nie mogę tego zapomnieć. Daje do myślenia taki widok.
Przy produkcji PETów nie pracuje chyba za wiele osób -nie wiem na pewno - ale tak mi się zdaje. Głównie to automaty je robią, więc może nie było by tak strasznie
gdyba zakazać ich całkiem. Dla środowiska - na pewno duży oddech.
m
Zapisane
strzygław
Nowy użytkownik
*
Wiadomości: 31


Zobacz profil
« Odpowiedz #4 : Luty 25, 2010, 01:50:08 »

Show must go on ...  teraz będzie polowanie na czarownice, czyli na producentów niewłaściwie wykonanych butelek PET.  A może nawet je zakażą produkować wszystkie ? Wtedy boom odczują  producenci opakowań szklanych. Oczywiście o ile najpierw rozszerzy się unijne przepisy o zawartość antymonu w innych produktach niż woda pitna.
Jedna decyzja urzędnika może zlikwidować wiele miejsc pracy, a z drugiej strony spowodować wzrost zamówień na opakowania szklane.

Decyzje urzędników są... durne, jak sami urzędnicy:) Butelka świata nie uratuje. System musi być odpowiedni całościowo. Wiadomym jest, że mamy surowców na ziemi na jeszcze ok. 50 lat ekonomii wzrostu. Potem pierwszych zacznie brakować i rzeczy zamiast stawać się coraz tańsze przy masowej produkcji będą stawały się coraz droższe, bo materiały, z których są wykonane będą się kończyć na planecie. Większość z nich jest przez nas traktowana jako jednorazowego użytku: wykopać, pobawić się, albo spalić i niech się rozprasza w entropię. Recykling  też pożera zasoby, w dodatku - jak na dzisiaj - odzyskuje ok 5% (tak słownie: pięć procent). Tragedia? Niezupełnie, mądrzy już dzisiaj kombinują, co zamiast wzrostu. Zamiast nowości co miesiąc - drogie, trwałe i naprawialne produkty. Brudne przedmioty - do mycia, zamiast wyrzucać, a zepsute do naprawy. Czyli koniec złotego wieku rozpasania i wracamy do tego, co było zawsze. Jak to zrobić? Jest projekt (ciał doradczych na razie, nie decyzyjnych), żeby wprowadzić podatek ziemski:) Czyli ten, co usuwa zasoby z planety musiałby zapłacić podatek odpowiedni do ilości surowca na planecie i czasu w jakim się te zasoby odtwarzają. PET-y stałyby się wtedy kosmicznie drogie, bowiem ropa naftowa potrzebuje kilka milionów lat.  Dobra wiadomość, że drewno potanieje:)  Co do niektórych metali, to zostaje wtedy tylko kosmos:) Oczywiście do tego wszystkiego potrzeba woli ludzi, którzy muszą być świadomi i przestać myśleć, że jak udawało się tyle lat, to zawsze się samo uda - wystarczy tylko w dobrym lotosie siedzieć:)
yogigław
Zapisane
miszka
Aktywny użytkownik
***
Płeć: Kobieta
Wiadomości: 123



Zobacz profil
« Odpowiedz #5 : Luty 25, 2010, 02:10:16 »

"Nad rzeka opodal krzaczka
Mieszkała kaczka-dziwiaczka
Lecz zamiast trzymać sie rzeczki
Robiła piesze wycieczki

Raz poszła więc do fryzjera:
"Poproszę o kilo sera!"
Tuż obok był apteka:
"Poproszę mleka pięć deka".

Czyli jest tu podpowiedź pewna w wierszyku :-) Kupowianie na sztuki to fikcja ;-)
Trzeba kupować na wagę :-) Poprosze 25 dkg ołówków a do tego pół kilo bloku do rysowania
 a.... i jeszcze gumki, pół deka też poproszę Z politowaniem
A w przyszłym roku kupię sobie 2 tony auta, o! Brzmi absurdalnie ale powinno zadziałać. Duży uśmiech
I po kłopocie.
Zapisane
Michał-Anioł
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Wiadomości: 669


Nauka jest tworem mistycznym i irracjonalnym


Zobacz profil
« Odpowiedz #6 : Czerwiec 06, 2010, 19:45:47 »

Wprowadzenie na rynek nowego leku kosztuje ponad 500 mln dol. Na tę astronomiczną kwotę składają się koszty badań naukowych, prób klinicznych, w końcu nakładów na marketing i polityczny lobbing. Wysiłek jednak opłaca się, bo przemysł farmaceutyczny należy do najbardziej rentownych sektorów współczesnego kapitalizmu.

Niewielka to jednak pociecha dla mieszkańców krajów rozwijających się, którzy cierpią i umierają milionami z powodu takich chorób jak malaria i gruźlica. Bardziej bowiem opłaca się zająć opracowywaniem leków zwalczających otyłość i poprawiających humor mieszkańcom krajów rozwiniętych. W rezultacie statystyka jest równie nieubłagana jak logika rynku: na poszukiwanie leków na choroby powszechne w krajach rozwijających się idzie mniej niż 5 proc. światowych nakładów na badania i rozwój w przemyśle farmaceutycznym.

Krajem boleśnie dotkniętym tą logiką są Indie, na gruźlicę umiera tam dziennie około tysiąca osób. Umierają, bo drobnoustrój wywołujący chorobę Mycobacterium tuberculosis uodpornił się na dotychczas stosowane leki, a od lat 60. ubiegłego wieku nie pojawiła się praktycznie żadna nowa skuteczniejsza substancja lecznicza. Szansą na poprawę sytuacji stało się ogłoszenie w 1998 r. sekwencji genomu Mtb. Znając informacje o strukturze genetycznej chorobotwórczego organizmu, można dociekać molekularnych mechanizmów wywołujących infekcję i na tej podstawie projektować nowe leki. Nie wystarczy jednak do tego sama sekwencja genomu, potrzebna jest dokładna mapa oddziaływań między poszczególnymi genami a kodowanymi przez nie białkami.

Model produkcji społecznej

Jak jednak zdobyć brakującą wiedzę, skoro rynek w tym przypadku nie działa, a państwo jest biedne? Indyjska Rada Badań Naukowych i Przemysłowych (CSIR) wpadła na pomysł, by zastąpić brakujący kapitał finansowy kapitałem społecznym. Rada zainicjowała w 2008 r. projekt Open Source Drug Development, zasilając go skromną, jak na realia świata biotechnologii, kwotą 38 mln dol.

Projekt nawiązuje do idei, które doskonale sprawdziły się w świecie informatyki. Oprogramowanie komputerowe tworzone jest dziś albo przez wielkie korporacje – tak powstaje popularny pakiet biurowy Microsoft Office, albo przez sieci niezależnych programistów działających społecznie (POLITYKA 15). Tak powstaje system operacyjny GNU/Linux, obsługujący większość ruchu w Internecie, w tym m.in. setki tysięcy komputerów zatrudnionych w wyszukiwarce Google.

Jeszcze w połowie lat 90. wielu sternikom kapitalizmu z Billem Gatesem na czele wydawało się, że, po pierwsze, pomysł tworzenia oprogramowania bez chęci zysku oznacza próbę przywrócenia komunizmu tylnymi drzwiami. Po drugie zaś, podobnie jak komunizm w ZSRR, nie może to przynieść dobrych efektów – czy można sobie bowiem wyobrazić, by w wyniku pracy społecznej dziesiątków tysięcy ludzi działających poza formalnymi hierarchiami, bez korporacyjnej kontroli jakości, powstały produkty tak zaawansowane jak system operacyjny lub oprogramowanie biurowe? Przecież potrzeba do tego inwestycji rzędu miliardów dolarów.

Dziś już nie ma wątpliwości, że model zbiorowej produkcji społecznej działa. I to tak doskonale, że nawet amerykańska armia wdrażająca Future Combat System – gigantyczny system informatyczny do zarządzania polem walki, korzysta z oprogramowania społecznego, czyli powstałego w modelu Open Source. Dziś już także ekonomiści i socjologowie dobrze rozumieją, na czym polega fenomen Open Source i wiedzą, że nie jest on wybrykiem przeciw naturze. Uczestnicy ponad stu tysięcy programistycznych projektów Open Source nie są komunistami, lecz aktywnymi uczestnikami życia społecznego i przedsiębiorcami.

Zaangażowanie się w projekt Open Source to nie tylko dobra forma promocji własnych kompetencji, lecz także sposób na ich doskonalenie poprzez wymianę doświadczeń z innymi uczestnikami. W końcu to także sposób na kreowanie rynku – oprogramowanie Open Source wymaga podobnej obsługi serwisowej jak każde inne.

Fenomen Open Source nie byłby możliwy, gdyby nie upowszechnienie Internetu ułatwiającego wymianę wiedzy i współpracę dziesiątków tysięcy niezależnych programistów. Dzięki Internetowi nie muszą oni jeździć do pracy w jednym miejscu, wystarczy im do tego podłączony do sieci komputer.

Indyjska CSIR, opierając się na sukcesach modelu Open Source w dziedzinie oprogramowania, postanowiła spróbować podobnej metody w biotechnologii i projektowaniu leków. W przypadku biotechnologii sprawa nie jest jednak tak prosta, bo nie wszystko można zrobić za pomocą komputera, potrzebne są jeszcze laboratoria wyposażone w kosztowną aparaturę i spełniające normy bezpieczeństwa.

Janet Hope, autorka książki „Biobazaar. The Open Source Revolution and Biotechnology”, przekonuje jednak, że dostęp do laboratoriów to bariera do pokonania. I tak w większości krajów, zarówno rozwiniętych jak i rozwijających się, większa część badań na poziomie podstawowym prowadzonych jest w placówkach akademickich finansowanych głównie ze środków publicznych.
Publiczne badania i dostęp

W latach 80. ubiegłego stulecia wydawało się, że najlepszym sposobem wykorzystania wytwarzanej w tych laboratoriach wiedzy będzie jej prywatyzacja, czyli zachęcanie naukowców do patentowania wyników i zakładania firm zajmujących się ich komercjalizacją. Podejście to zyskało sankcję w takich aktach prawnych jak słynna amerykańska ustawa Bayha-Dole’a z 1980 r. Z jednej strony nastąpił szybki transfer akademickiej wiedzy do sektora prywatnego i na rynek w postaci nowych produktów. Z drugiej jednak – nastąpiła bezprecedensowa koncentracja własności intelektualnej w rękach największych – nastawionych na zysk – korporacji technologicznych.

Rozwiązania Janet Hope upatruje w zmianie zasady: wyniki badań naukowych, finansowanych z pieniędzy publicznych, powinny być dostępne publicznie w otwarty sposób, tak by mogli z nich korzystać nieodpłatnie wszyscy zainteresowani. Jeśli model prywatyzacji zastąpi model uspołecznienia, wówczas zasoby publicznej wiedzy i danych z eksperymentów staną się podstawą pracy rzeszy niezależnych naukowców, podobnie jak to się dzieje w dziedzinie oprogramowania komputerowego.

Open Source Drug Development (OSDD) indyjskiej CSIR w ciągu niespełna dwóch lat przyciągnął 3 tys. naukowców z 74 krajów świata, dziesiątki laboratoriów i wiele firm technologicznych. W połowie kwietnia 2010 r. w New Delhi odbyła się konferencja Connect 2 Decode, podczas której ogłoszono wyniki tego partnerstwa społeczno-publiczno-prywatnego: powstała pierwsza pełna mapa genetyczna Mycobacteria tuberculosis. W ciągu najbliższych miesięcy mają powstać pierwsze nowe substancje chemiczne w roli kandydatów na nowe leki. Średnia wieku zaangażowanych w przedsięwzięcie oscylowała wokół dwudziestu lat.

Zainicjowany w Indiach projekt nie jest jedynym wykorzystującym ideę Open Source w biotechnologii. W Brazylii ruszyła Network for Open Scientific Innovation, w Australii już w latach 90. ubiegłego stulecia z inicjatywy biologa Richarda Jeffersona powstał projekt Cambia, zajmujący się stosowaniem metod Open Source do rozwoju technologii żywności. Co ważniejsze, idee uważane jeszcze kilka lat temu za ekstrawaganckie dziś zyskują uznanie ze strony władz publicznych i są naśladowane przez wielkie korporacje.

Otwarta innowacja

Korporacje odkrywają, że mimo olbrzymich inwestycji w badania i rozwój nie nadążają za potrzebami rynku oczekującego nie tylko nowych leków i oprogramowania, lecz także wielu innych produktów. Nie są w stanie temu sprostać korporacyjne laboratoria naukowe, bo siłą rzeczy mogą zatrudniać najwyżej tysiące pracowników. Na świecie gotowych do pracy są miliony świetnie wykształconych ludzi, nierzadko z naukowymi tytułami. Dlatego coraz więcej firm farmaceutycznych, informatycznych, chemicznych, a nawet samochodowych zaczyna stosować zapożyczoną z ruchu Open Source formułę Open Innovation (POLITYKA 29/07). Polega ona na zapraszaniu do prac badawczo-rozwojowych uczestników zewnętrznych.

Również coraz więcej państw decyduje się promować formułę Open Access, polegającą na obligatoryjnym, publicznym udostępnianiu wyników badań finansowanych przez agendy władzy publicznej. Tak uwolniona wiedza staje się zasobem rozwojowym, bezcennym surowcem w rękach kreatywnych i innowacyjnych obywateli uzbrojonych w intelekt i nowoczesne narzędzia komunikacji.

Najbardziej dalekosiężni wizjonerzy, jak Neil Gershenfeld, profesor Massachusetts Institute of Technology, czy Chris Anderson, redaktor naczelny „Wired”, kultowego magazynu technologicznej subkultury, przekonują, że modele Open Source wejdą do wszystkich obszarów produkcji niematerialnej i materialnej. Już w tej chwili trwają prace projektowe nie tylko nad nowymi lekami czy odmianami upraw, lecz także nad samochodem – to wszystko realizowane właśnie w otwartym modelu innowacji.
http://www.polityka.pl/nauka/zdrowie/1505868,1,uwolnic-farmaceutyczne-rynki.read?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=rss
Zapisane

Wierzę w sens eksploracji i poznawania życia, kolekcjonowania wrażeń, wiedzy i doświadczeń. Tylko otwarty i swobodny umysł jest w stanie odnowić świat
Strony: 1   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap
BlueSkies design by Bloc | XHTML | CSS

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

watahapolnocnejciszy fox watahafernflower skandynawistyka proskills