Choose fontsize:
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.
 
Strony: 1   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Kluczem do zrozumienia jest wiedza  (Przeczytany 6633 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
Michał-Anioł
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Wiadomości: 669


Nauka jest tworem mistycznym i irracjonalnym


Zobacz profil
« : Czerwiec 11, 2010, 23:34:27 »

Kluczem do zrozumienia jest wiedza ale wcale nie ta specjalistyczna skupiająca się tylko na wąskich specjalizacjach  "elit",używających żargonu pseudo naukowego, do tłumaczenia prostych zjawisk, komplikujących prostotę do granic absurdu, ale wiedza ogólna, wręcz interdyscyplinarna , co nie oznacza że powierzchowna ,oczywiście by poruszać się po mieście wystarczy znać kilka zasad i korzystać z wyznaczonych do tego celu ciągów komunikacyjnych , lecz czy  będziemy mogli wykazać się zrozumieniem otaczających nas zależności?
Nowe dziedziny nauki, takie jak fizyka kwantowa oraz badanie dziedziczności poza genowej   zrewolucjonizowały podejście do zrozumienia naszego związku między
umysłem i materią, rzucając wyzwanie uznanym naukowym teoriom,zmuszając nas do poszukiwania nowych odpowiedzi na dawno zadane pytania .
Bardzo  dobrym przykładem jest forum Świętej geometrii , tematy tu poruszane wydają się czasami bardzo odległe od głównego wątku, ale święta geometria "potrafi" być tym  łącznikiem wielu  nieraz skrajnie odległych zagadnień  . Jest ona właśnie tym kluczem za pomocą  którego możemy  połączyć wydawało by się  odległe dziedziny nauki, takich jak na przykład :fizyka i psychologia , ezoteryka , biologia czy nawet polityka . Informacje które wydawało by się że nie mają   żadnego wspólnego punktu odniesienia nabierają nagle innego wymiaru,kiedy odnajdziemy dla nich wspólny mianownik.Można rozmawiać o ezoteryce z punktu widzenia fizyka, o budowie wszechświata w odniesieniu do badań nad wiązaniami między atomowymi czy wręcz subatomowymi.Korelacje w opisie naszej rzeczywistości w oparciu o całą tą wiedzę nie byłaby możliwa bez złotego podziału, figur platońskich, ciągu Fibonacciego ,czy fraktalnego opisu materii a nawet świadomości ,wszyscy w końcu jesteśmy częścią całości.W trakcie naszego życia wymieniamy się materialnie po przez procesy zachodzące w naszych organizmach jak i mentalnie dzieląc  się naszymi myślami choćby na tym forum, każda chwila naszego życia składa się właśnie z takiej wspólnoty fizycznej i duchowej czy tego chcemy czy nie.
Teorie w oparci o które budujemy wizje tego świata są wręcz bełkotem jeśli nie potrafimy ich wszystkich połączyć w jedną całość a tą całością jest zrozumienie .
Nad teorią wszystkiego pracowali wielcy tego świata, próbę podjął Einstein, ale wielu było przed nim i wielu będzie próbowało dalej,lecz tą  prawdę musi odkryć każdy człowiek samodzielnie bo nie ma innego sposobu zrozumienia naszej rzeczywistości.Nie ułatwiają nam zadania różnice w sposobie interpretacji czy sposoby formułowania opisów zagadnień przez ich badaczy , nawet wśród fizyków można zaobserwować efekt wieży Babel choć dla osoby niezorientowanej wydaje się że niema problemów z ich wzajemną komunikacją .
Problemem jest jednak brak normalizacji sposobu opisu badanych zagadnień.
Panaceum  według świata nauki  ma być renormalizacja, lecz tak naprawdę jest to kolejny sposób na skomplikowanie i tak  trudnych w interpretacji opisów czy równań fizyczno-matematycznych,nie mówiąc  o oceanie zjawisk które wymykają się jakiejkolwiek klasyfikacji takich choćby  jak: paradoks pomiaru,sposobów w jaki natura ustala wartości stałe,ciemna energia i masa która stanowi ponoć 95%masy wszech świata,można tak wymieniać bez końca .
Właśnie dlatego tak ważna jest próba zrozumienia otaczającej nas struktury którą nazywamy swoim życiem. By ją zrozumieć musimy zbadać wiele ścieżek, by na każdej z nich znaleźć jakiś okruch wiedzy który posłuży nam do budowy obrazu rzeczywistości i ułatwi dostrzeżenie pełnego obrazu świata ułatwiając nam jego interpretacje  i zrozumienie.Jest to proces niemający końca, oraz posiadający własną dynamikę dla każdego z nas inną.



« Ostatnia zmiana: Czerwiec 15, 2010, 21:35:47 wysłane przez Michał-Anioł » Zapisane

Wierzę w sens eksploracji i poznawania życia, kolekcjonowania wrażeń, wiedzy i doświadczeń. Tylko otwarty i swobodny umysł jest w stanie odnowić świat
Michał-Anioł
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Wiadomości: 669


Nauka jest tworem mistycznym i irracjonalnym


Zobacz profil
« Odpowiedz #1 : Czerwiec 25, 2010, 18:38:58 »

Niewiele spraw wydaje się równie tajemniczych i trudnych do wyobrażenia, jak głębia mikro czy makro kosmosu. Mówiąc że wszechświat jest nieskończony, właściwie co mamy na myśli? Gdyby się zastanowić nad takim stwierdzenie można dojść do wniosku, że nie przekazuje ono żadnej informacji, oprócz deklaracji naszej niewiedzy. A jednak są ludzie, konkretnie matematycy, którzy zawodowo zajmują się rzeczami nieskończonymi, niewymiernymi, wielo wymiarowymi czy też nieprzeliczalnymi. Czas, który poświęcają temu zajęciu, może się wydawać niektórym mało produktywny, ale prawda jest taka, że to właśnie matematyka jest matką wszystkich nauk i jednocześnie językiem, którym posługuje się sama Natura. Gdyby nie rozwinęła się zaawansowana matematyka, tzn. od poziomu rachunku różniczkowego w górę, to praktycznie żadna ze zdobyczy technologicznych naszej cywilizacji nie mogłaby istnieć. Fakt, że w praktyce matematyka jest podstawowa względem innych gałęzi nauki, doprowadza do konkluzji – to dzięki zgłębianiu tajemnic liczby i operacji matematycznych powinniśmy móc ostatecznie rozszyfrować zjawiska naturalne.

Prawdopodobnie z takiego założenia wychodzili starożytni matematycy – Pitagoras, Tales, Archimedes – ci, których kojarzymy obecnie z fundamentalnymi twierdzeniami matematycznymi. Z biegiem czasu matematyka uległa zróżnicowaniu. Powstały dziwne i niezrozumiałe dla nie wtajemniczonych systemy, składające się z nowych twierdzeń i aksjomatów, np. geometria nieeuklidesowa w której suma kątów trójkąta nie wynosi dokładnie 180 stopni, topologia węzłów. Wciąż jednak aktywna była grupa badaczy zwracających się ku źródłu, czyli poszczególnym liczbom i ich wzajemnym zależnościom, w których dopatrywali się oni istoty wszystkich zjawisk. Właśnie liczbom naturalnym, liczbom Fibonacciego, złotej proporcji, pi itp. poświęcony jest ten esej. W drugiej części, czyli za miesiąc, zajmę się matematycznymi teoriami wykorzystywanymi przez graczy giełdowych (teoria Ganna i teoria Elliotta). Jeśli zanudzę Czytelnika, to będzie to wyłącznie moja wina, gdyż matematyka nudna nie jest.

 
Pi

„Pi” to szesnasta litera greckiego alfabetu, liczba niewymierna 3,141592... Liczbę pi poznajemy jako pierwszą w szkole – jako iloraz obwodu koła i jego średnicy. „Pi” to również tytuł i inspiracja niekomercyjnego filmu Darrena Aronofskiego. Bohater filmu Max Cohen jest stereotypowym naukowcem. Zamknięty w sobie, poświęcający każdą wolną chwilę matematyce, zaniedbujący doczesną egzystencję, prowadzi niekończącą się walkę z migrenowymi halucynacjami oraz ... liczbami. Jego obsesją jest odnalezienie reguły w chaosie dziesiętnego rozwinięcia liczby pi. Max przekonany jest, że światem rządzą reguły matematyki, objawiające się w wahaniach kursów walut, strukturze płatków śniegu, kształcie galaktyk. Słowem wierzy on, że matematyka jest prawdziwym językiem Natury, a wszystko to co postrzegamy jako przypadkowe i chaotyczne, można w rzeczywistości zrozumieć i przewidzieć. Max, jak każdy współczesny naukowiec posiada komputer (Euclid), przy pomocy którego analizuje sekwencję cyfr w liczbie pi. Z dnia na dzień przeczuwa, że jest coraz bliżej poznania odpowiedzi, a im bliżej jest celu, tym poważniejsze i bardziej groteskowe stają się jego ataki migrenowe. Pewnego dnia komputer analizując dane giełdowe, niespodziewanie drukuje 216 cyfrową liczbę, po czym zawiesza się a jego procesor ulega przepaleniu. Ma to stanowić ostrzeżenie dla Maxa. Taka jest właśnie kara, a może nagroda, za poznanie tajemnicy.

Max spotyka na swojej drodze ludzi, chcących wydobyć od niego rozwiązanie zagadki. Między innymi napotyka, niby przypadkiem w barze na Lennego – Żyda studiującego Kabałę. Aby zrozumieć sytuację mającą dalej miejsce konieczne jest krótkie wprowadzenie. Otóż na Kabałę składają się żydowskie pisma traktujące o kosmosie, Bogu i miejscu człowieka na Ziemi. Charakterystyczne dla Kabały jest przypisywanie konkretnym literom alfabetu hebrajskiego cyfr. Dzięki temu każdy wyraz posiada swój odpowiednik liczbowy identyfikujący jego powiązania z innymi słowami i określeniami. Złożony i hermetyczny system rozumienia określany jest jako Gematria. Na przykład słowo „ojciec” odpowiada liczbie 3, „matka” to 41. Jeśli zsumujemy obie liczby, wówczas otrzymamy 44. Jak sądzisz, czemu odpowiada ta liczba? Takich związków jest w Kabale więcej. Lenny pokazuje Maxowi znaczenie dwóch innych określeń; „ogród w Edenie” posiada wartość 144, zaś „drzewo poznania” to 233. Cóż z tego wynika? Otóż liczby 144 i 233 są ze sobą blisko związane i bardzo charakterystyczne. Są to kolejne liczby ciągu Fibonacciego, o którym w dalszej kolejności powiem więcej.

Max dowiaduje się od Lennego o mistycznym imieniu Boga, które raczej nie przypadkowo ma tą samą długość co liczba wydrukowana wcześniej przez komputer. W Kabale zawarty jest model „Drzewa Życia” – systemu dziesięciu Sefirot, będących emanacjami Boga a jednocześnie cnotami możliwymi do osiągnięcia tu, na Ziemi. Uważa się, że Sefiroty oraz ich wzajemne związki są kluczem do psychiki człowieka. Człowiek, który opanuje dziesięć Sefirot, wespnie się na górę drzewa życia i tym sposobem osiągnie oświecenie. Na każdym z trzech poziomów drzewa życia znajduje się cześć rozgałęzień. Tak więc mamy 6*6*6=216 (666 to również Liczba Bestii) odgałęzień, które razem stanowią snop mocy boskiej. Lenny, podobnie jak kilka innych postaci, próbuje zdobyć 216 cyfrową liczbę od Maxa. Jedyną osobą, która nie jest zainteresowana poznaniem prawdy jest Sol, dawny nauczyciel Maxa. Sol mówi Maxowi o swoich własnych próbach rozszyfrowania zagadki pi, które niestety zakończyły się fiaskiem. Sol zarzucił poszukiwania, gdy odkrył w pi samoreplikującego się, niebezpiecznego wirusa (umysłu). Oto jak tłumaczy on awarię komputera „Określone problemy powodują, że komputer zawiesza się w zamkniętej pętli. To właśnie ta pętla prowadzi do stopienia się procesora. Chwilę przed awarią, staje się on świadomy swojego istnienia.” Prawda jest pustką, a pustka prowadzi do destrukcji. Następnego dnia okazuje się, że Sol nie żyje. Przypuszczać można, że podzielił on los komputera należącego do Maxa, chcąc dokończyć pracę. Ten jednak nie zraża się i dalej prowadzi poszukiwania prawdy. Na koniec, nie wiadomo czy w fantasmagorii czy też w rzeczywistości wierci sobie dziurę w głowie. W ostatniej scenie widzimy Maxa rozmawiającego w dzieckiem w parku. Ponieważ jest on znany z umiejętności błyskawicznego liczenia w pamięci, dziecko prosi go o podanie wyniku skomplikowanej operacji. Max nie potrafi przeprowadzić obliczeń.

Film „Pi” jest oczywiście fikcją, ale jak mówi sam reżyser przeplataną elementami prawdy (np. wykład Lennego o Kabale). Z całą pewnością prawdziwa jest odwieczna fascynacja samą liczbą pi. Na przykład długość obwodu piramidy podzielona przez podwójną jej wysokość daje 3,14159 – liczbę pi z dokładnością do piątego miejsca po przecinku, co jest tym bardziej dziwne, że Egipcjanie nie znali pojęcia koła. Czy więc pojawienie się pi w piramidach nazwać trzeba przypadkiem. Powiedziałbym raczej, że współzależnością, gdyż taki właśnie kształt, wynikający z określonego stosunku obwodu i wysokości powoduje specyficzne właściwości piramidy, spośród których najbardziej znane jest ostrzenie żyletek, czy też konserwacja żywności. Obecnie prowadzone są naukowe badania nad właściwościami Piramid i matematyczne nad liczbą pi. Ciekawostka jest wynik uzyskany przez profesora Yasumasa Kanadę w 1997. Zamiast szukać powtarzających się ciągów w liczbie pi, zsumował on częstość występowania poszczególnych cyfr wśród pierwszych 50 miliardów pozycji rozwinięcia dziesiętnego. Okazało się najczęściej występującą cyfrą jest 8, później 4 2 7 0 5 9 1 6 3, przy czym cyfr 3 jest o 100000 mniej niż 8. Trwają również pracę nad uzyskaniem możliwie najdłuższego rozwinięcia.

Oczywiście możemy sobie zadać pytanie o zasadność uzyskanej w ten sposób wiedzy. Możliwe, że proces badania tych związków prowadzi do obsesji i szaleństwa, o czym wspomina Sol w filmie „Pi” a przestrzegają średniowieczni Kabaliści. Naukowiec staje się coraz mniej obiektywny, selektywnie wyszukujący przejawy „swojej” liczby w otoczeniu i ignorujący wszystkie inne, w efekcie dochodząc do mylnego wniosku. Granica między złudzeniem a prawdą jest bardzo cienka, tym bardziej, że zaawansowana matematyka jest trudna do empirycznego zweryfikowania i sprawdzenia, czy wynik przystaje do rzeczywistości. Prawda zawarta w liczbach pokroju pi nie jest złudzeniem, o czym przekona się Czytelnik w następnym rozdziale.

 

Fibonacci i złoty podział

Pora dowiedzieć się, co znaczą liczby 144 i 233. W tym celu wyobraźmy sobie, że hodujemy króliki. Zasady naszego eksperymentu mentalnego są proste: zaczynamy od jednej pary, każda samica królika wydaje na świat potomstwo w miesiąc po kopulacji; konkretnie jednego samca i jedną samicę. W miesiąc po urodzeniu królik może przystąpić do reprodukcji. Jak w takiej sytuacji, będzie wyglądał rozwój naszej farmy, ile par królików będzie liczyła po jednym roku? Przy końcu pierwszego miesiąca możemy się spodziewać krótkiego sparingu w pierwszej parze królików. Pod koniec drugiego miesiąca samica urodzi parę młodych, tak więc na farmie będą już dwie pary. W trzecim miesiącu będziemy mieli już trzy pary, gdyż pierwsza samica wyda na świat kolejne potomstwo, a urodzone wcześniej przystąpi do kopulacji itd. W łatwy sposób można obliczyć, że liczebności w kolejnych  miesiącach będą wynosić 1,1,2,3,5,8,13,21,34...Czy widzisz, w jaki sposób można rozszyfrować ten ciąg? Kolejne jego elementy stanowią sumę dwóch wcześniejszych np. 21 = 13 + 8. Szereg liczb obrazujący m.in. rozród królików nosi nazwę ciągu Fibonacciego. Jego twórca był w samej rzeczy najsłynniejszym matematykiem epoki średniowiecza ale prawdopodobnie nie spodziewał się, że właśnie to odkrycie przyniesie mu nieśmiertelność. Wzmiankę o ciągu odnalazł na marginesie księgi „Liber Abaci” Fibonacciego inny matematyk. Później okazało się, że ta banalna z pozoru zależność opisuje szereg zjawisk naturalnych (opisuje kształty i procesy fizyczne), a ponadto ściśle wiąże się z geometrią i sztuką (zjawiska oparte na nim sprawiają są atrakcyjne dla ludzkich zmysłów). Z tego powodu, spośród wszystkich ciągów geometrycznych, ciąg Fibonacciego okazał się najbardziej istotny. Po kolei jednak. Jak powiedziałem jego podstawową własnością jest to, że każda liczba (począwszy od trzeciej) jest sumą dwóch liczb poprzedzających. To nie wszystko. Jeśli podzielimy dowolną liczbę ciągu przez liczbę ją poprzedzającą wówczas otrzymamy iloraz oscylujący wokół 1,61804 - znany w geometrii jako złota proporcja, zapisywana przy pomocy 21 litery alfabetu greckiego „phi” (im większe liczby dzielimy, tym iloraz jest bliższy złotej proporcji). Odcinek podzielony na dwie części zgodnie z zachowaniem reguł złotej proporcji to taki, w którym większa część pozostaje w takiej samej relacji do mniejszej, jak całość do większej. Tylko jedna proporcja pozwala na taki podział odcinka - jest to właśnie złota proporcja, czyli liczba phi. Aby zrozumieć związek między królikami i odcinkami geometrycznymi wystarczy wyobrazić sobie, że dowolny odcinek dzielimy na dwa przy użyciu złotej proporcji, a następnie układamy odcinki na linii w kolejności od najkrótszego do najdłuższego. Suma pierwszego i drugiego daje trzeci, pierwszy można ponownie podzielić, trzeci z drugim daje czwarty itd. Można powiedzieć, że ciąg Fibonacciego jest przeniesieniem złotej proporcji na zbiór liczb naturalnych (liczb będących wielokrotnością liczby 1). Aby otrzymać dokładną liczbę phi na drodze obliczeń matematycznych należy rozwiązać następujące równanie kwadratowe phi*phi = phi + 1. Nie wnikając w szczegóły, po jego rozwiązaniu otrzymujemy dwie wartości, czyli dwa punkty zerowe przecięcia funkcji f(x) = phi*phi - phi - 1. Drugą oprócz phi= (sqrt(5)+1)/2 jest 0,618033 czyli  (sqrt(5)-1)/2 (czyli również 1-phi), która to liczba stanowi proporcję mniejszego odcinka do większego. Warto wiedzieć, że złota proporcja istniała daleko przed greckim matematykiem Pitagorasem, którą ją spopularyzował. Najstarsza wzmianka o phi jako o „świętej proporcji” sięga 1650 rok p.n.e kiedy to spisano w Egipcie papirus Rhinda opisujący konstrukcję Wielkiej Piramidy w Gizie. Po tych nieco teoretycznych rozważaniach czas pokazać miejsce liczby phi i ciągu Fibonacciego w przyrodzie.

Najbliższe nam liczby Fibonacciego to 1,2 i 5, pięć palców u każdej ręki, dwie kończyny górne i dwie dolne, pięć zmysłów, trzy wypustki głowy (dwoje uszu i nos), trzy otwory głowy (dwoje oczu i usta) i pojedyncze organy, których nie muszę wymieniać. W tym schemacie identycznych części ciała brakuje liczby 4, a nawet jeśli uznamy cztery kończyny za należące do tej samej kategorii, to znacznie więcej znajdziemy w naszym ciele liczb 5. Poza tym, u większości ludzi wysokość do pępka stanowi 0,618 łącznej wysokości, co zauważył i naszkicował Leonardo da Vinci. Jeśli zmierzymy długość poszczególnych kości palców wówczas ich proporcje będą również oscylowały wokół liczby phi.

Najbardziej efektownym przejawem istnienia złotej proporcji w świecie zwierząt są zapewne muszle, których kształt układa się zgodnie z przebiegiem tzw. Spirali Fibonacciego. Aby matematycznie uzyskać taką spiralę należy przeprowadzić resekcję zgodnie ze złotym podziałem w dwóch wymiarach przestrzeni. Wyobraźmy sobie odcinek podzielony na dwa mniejsze w ten sposób, że mniejszy ma się tak do większego, jak większy do całości. Odcinek większy staje się bokiem kwadratu, który dorysowujemy, zaś odcinek mniejszy tworzy wraz z drugim bokiem tego kwadratu prostokąt. W efekcie otrzymujemy prostokąt, podzielony ma kwadrat i mniejszy prostokąt. Następnie dzielimy mniejszy prostokąt w identyczny sposób i postępujemy tak, aż do utraty rozdzielczości na kartce papieru. Teraz w każdym kwadracie zakreślamy ćwiartkę okręgu, o promieniu równym długości boku, a po połączeniu wszystkich ćwiartek otrzymujemy gotową spiralę. Przyglądając się tej spirali i muszli ślimaka, od razu zauważamy wyraźne podobieństwo. Złota spirala występuje w większości kształtów muszli ślimaków czy ostryg. Wszystko dlatego, że im są one większe tym szybciej rosną, podobnie jak powiększa się nasza hodowla królików.

Ciąg Fibonacciego i złote proporcje są bardzo dobrze widoczne również w świecie flory. Zjawisko zwane spiralną filotaksją cechuje bardzo wiele gatunków drzew i roślin. W przypadku drzew chodzi tutaj o strukturę gałęzi układających się spiralnie wokół pnia, w świecie roślin mamy na myśli liście. Gdyby ponumerować gałęzie zgodnie z wysokością na jakiej wyrosły wówczas okaże się, że liczba gałęzi sąsiadujących pionowo jest liczbą Fibonacciego, a ponadto liczba gałęzi pomiędzy gałęziami sąsiadującymi pionowo również jest liczbą Fibonacciego. Jeśli spojrzymy w dół na roślinę wówczas zauważymy, że liście wzajemnie się nie zasłaniają, co umożliwia maksymalne wykorzystanie energii słońca oraz zebranie największej ilości deszczu, który spływa po liściach do pnia i korzenia. Reguła spiralnej filotaksji umożliwia ponadto maksymalne wykorzystanie posiadanego miejsca. Jest również uniwersalna i niezależna od wielkości rośliny.

Odmiany roślin różnią się współczynnikiem filotaksji, ale niezmiennie występuje w nim liczba Fibonacciego. Kwiaty wielu roślin podlegają „regule” Fibonacciego, np. lilie i irysy mają 3 płatki, niektóre astry 21 płatków. Podobnie jak w to ma miejsce w przypadku gałęzi i liści, występują odchylenia od tej zasady, aczkolwiek średnie są zawsze bardzo bliskie liczbom Fibonacciego. Bardzo dobrym reprezentantem reguły Fibonacciego jest swojski słonecznik. Wykazuje on spiralną filotaksję jak również jego pestki ułożone są wzdłuż logarytmicznych krzywych biegnących grupami w różnych kierunkach. Liczba krzywych w każdej grupie jest liczbą Fibonacciego, zaś liczba grup równie należy do ciągu Fibonacciego. Nie wszystkie gatunki roślin działają zgodnie z ciągiem Fibonacciego i zasadą spiralnej filotaksji. Niektóre na przykład funkcjonują w oparciu o ciąg Lucasa, tworzony dokładnie tak jak Fibonacciego, tyle tylko, że pierwszymi wyrazami ciągu są liczby 2 i 1 (następna 7,9,16). Ze świata roślin sięgnąć można do Wszechświata: fale radiowe wysyłane przez pulsary odpowiadają liczbom Fibonacciego, periodyczność występowania plam na słońcu wynosi niemal dokładnie 5 razy pierwiastek z 5.

Skoro złoty podział i liczby Fibonacciego występują tak często w przyrodzie, spodziewać się można, że zagoszczą one również w sztuce, będącej imitacją i czerpiącej kryteria piękna właśnie z natury. Jak wykazały eksperymenty psychologiczne, badani spośród różnych prostokątów wybierają najczęściej te, odpowiadające złotej proporcji (takich, dla których proporcja boków wynosi 1,618). Złote proporcje wykorzystywano bardzo chętnie od wieków, w celu uzyskania harmonii i piękna w architekturze. Jak pisałem liczbę phi wykorzystano przy budowie Wielkiej Piramidy w Gizie. Proporcją posłużono się również przy budowie Partenonu w Atenach. W tym ostatnim wyraźnie widać współwystępujące kształty prostokątów, takich jak ten, który stworzyliśmy przy kreśleniu Spirali Fibonacciego. Później, złotą proporcję stosowano przy budowie katedr zwanych gotyckimi. Obecnie jest równie chętnie stosowana przez architektów jak niegdyś. Spośród artystów stosujących phi wymienić należy Albrechta Durera, Georgesa Seurata, Paula Signaca oraz oczywiście Leonarda da Vinci (warto przyjrzeć się obrazowi „Madonna z dzieciątkiem”). Słynny Stradivarius korzystał ze złotego podziału podczas konstruowania swoich najlepszych wiolonczeli. W artykule zamieszczonym w roku 1996 w piśmie American Scientist Mike Kay pisze o tym, że większość z sonat Mozarta podzielona była na dwie części dokładnie z zachowaniem złotej proporcji. Na pytanie, czy Mozart robił to intuicyjnie czy świadomie (gdyż był zafascynowany matematyką) nie poznamy raczej odpowiedzi. Inni badacze odnajdowali złote proporcje w Piątej Symfonii Beethovena oraz w muzyce takich wirtuozów jak Bartok, Debussy, Schubert i Satie.

Odnalazłszy tyle przejawów ciągu Fibonacciego oraz liczby phi w przyrodzie i sztuce nie można mieć wątpliwości, że faktycznie „coś w tym jest”. Pozostaje otwarte pytanie, czy nie popadliśmy w przesadę próbując dostrzec „phi” tam, gdzie go naprawdę nie ma lub jest, ale przypadkiem. W jednej ze scen filmu „Pi” Sol przestrzega Maxa, aby ten nie naginał faktów do przekonań. Można przecież liczyć wszystkie występujące zdarzenia, by wśród nich przez przypadek odnaleźć te liczby i zależności na których nam zależy. To, czy taka obserwacja jest wartościowa zależy od liczby przypadków, które odrzuciliśmy jako nie potwierdzające reguły. Na nieszczęście umysł człowieka nie funkcjonuje jak komputer, selekcjonuje już w pierwszej fazie poznania, zauważając tylko te zdarzenia, na które osoba jest wewnętrznie ukierunkowana. Tak więc ktoś, kto planuje zakup marki danego samochodu zacznie zauważać więcej podobnych samochodów na ulicy niż wcześniej, co utwierdzi go w przekonaniu, że zakup będzie korzystny, bo przecież większość nie powinna się mylić. Nie chodzi tutaj o to, aby negować intuicję, przeświadczenie o istotności danego faktu, ale aby krytycznie weryfikować, z równą siłą akceptować fakty, jak i odrzucać. W jedną, czy w drugą stronę pójdziemy, krytykanctwa lub nierealnego optymizmu nie odnajdziemy Prawdy.

Cykle na giełdzie

Spośród znanych nam, ogólnych właściwości naszej rzeczywistości, najbardziej charakterystyczne jest występowanie cykli - od nich też zaczniemy naszą interdyscyplinarną wędrówkę. Już Christiaan Huygens, holenderski fizyk urodzony w 1629 roku twierdził, że światło nie jest strumieniem cząstek, jak wcześniej uważano, lecz falą. Później pokazano, że również cząstki elementarne posiadają cechy zarówno falowe jak i korpuskularne. Konsekwencją tego jest ogólne stwierdzenie, że nasz świat, ten widzialny i znacznie obszerniejszy niewidzialny, jest efektem splotu, mówiąc fachowo interferencji fal o różnych długościach i częstotliwościach.

Co za tym idzie, cykliczność i okresowość jest również charakterystyczna dla organizmów żywych i procesów w których uczestniczą. W artykule mówić będziemy o giełdzie papierów wartościowych jako przykładzie systemu tworzonego przez jednostki ludzkie, ich nastroje, cykle biologiczne, procesy myślenia itp. O ile jednak już pojedyncza jednostka jest bardzo złożonym systemem, o tyle zachowanie zbiorowości z rzadka bywa przewidywalne. Wyobraźmy sobie setki tysięcy nakładających się cykli indywidualnych inwestorów na giełdzie. Wypadkowa powinna być szumem, ale nim nie jest, ponieważ cykle inwestorów synchronizują się ze sobą dając efekt tzw. „myślenia grupowego”. Jednym z pierwszych badaczy, który zainteresował się psychologią myślenia grupowego był Le Bon, autor słynnej książki „Psychologia tłumu”. Później temat podjęła socjologia, ekonomia i psychologia społeczna (choć tę ostatnią bardziej interesowało zachowanie człowieka grupie, mniej zachowanie samej grupy). Mimo prób sformalizowania zachowań grupowych, nadal są one niezrozumiałe, czasem ocierają się nawet o ezoterykę. Mówi się na przykład o świadomości kolektywnej, umyśle Gai, polu morfogenetycznym. Tematy te rozwinąłem w innych swoich artykułach, do których odsyłam zainteresowanego czytelnika (konkretnie "Cykle Życia" i "Globalna Świadomość"). Praktycy, między innymi gracze giełdowi, z efektem myślenia grupowego na giełdzie wiążą przede wszystkim istnienie cykli.

Zanim przejdziemy do szczegółowego omówienia, odpowiedzmy sobie na pozornie proste pytanie: czym jest cykl i jak powstaje? Wydaje się, że podstawową przyczyną istnienia cyklu jest powszechne istnienie w przyrodzie negatywnych sprzężeń zwrotnych. Negatywne, nie oznacza niekorzystne, lecz stabilizujące. Na zasadzie negatywnego sprzężenia działają na przykład termostaty wyregulowane na utrzymywanie określonej temperatury pomieszczenia. Wzrost ponad ustalony poziom równowagi powoduje zamknięcie zaworów doprowadzających ciepłą wodę do kaloryferów, spadek temperatury powoduje ich otwarcie i większy przepływ. Negatywne sprzężenie oznacza więc odwrotnie proporcjonalny stosunek reakcji układu do zmian wewnętrznych. Układy biologiczne składają się z tysięcy takich sprzężeń regulujących poziom neurotransmiterów, cukru we krwi, szerokości źrenicy itp. Adaptacja nie jest jednak dostatecznym warunkiem powstania cyklu. Oto dwa inne warunki. Cykliczność spowodowana jest przez opóźnienie w działaniu takiego sprzężenia - adaptacja nie jest natychmiastowa lecz przebiega stopniowo.

Ponadto, cykle są regularnymi zegarami, czyli są wywoływane przez bodźce powtarzalne. Idea nie jest prosta więc proszę o uwagę. Cykl wynika ze wspóistnienia dwóch wzajemnie ze sobą powiązanych procesów, co wyjaśnia tzw. koewolucja. Cykle wielu elementów środowiska są ze sobą ściśle połączone. Na przykład wzrost ilości gatunku A żywiącego się gatunkiem B, powoduje spadek ilości B, niedożywienie populacji A, zmniejszenie liczby osobników A, zwiększenie liczby B itd. Jak widać, oba gatunki sprzężone są ze sobą poprzez niekończące się oscylacje i de facto koewoluują stając się w każdym cyklu coraz doskonalsze. James Lovelock twierdzi nawet, że dzięki koewolucji, która jest czymś innym niż ewolucja, ukształtowała się cała biosfera Ziemi. Na podobnej zasadzie, jak omówione procesy środowiskowe sprzężone są procesy wewnętrzne.

W ten sposób omówiłem cykliczne związanie zjawisk na tym samym poziomie. Mamy też do czynienia z hierarchią cykli. Cykl okołodobowy człowieka dopasowuje się do cyklu wyższego rzędu, jakim jest cykl dnia i nocy, a cykl okołodobowy jest nadrzędny w stosunku do cyklu 90 minutowego. Koewolucja systemów oraz hierarchia cykli wewnątrz tych systemów prowadzą do powstawania niezwykle skomplikowanych i z pozoru nie cyklicznych fluktuacji Dodatkowym powodem małej przewidywalności są wstrząsy, o których będzie jeszcze mowa. Mimo to, źródłem wszystkich obserwowalnych zjawisk są cykle.

Podobne zjawiska zachodzą na giełdzie. Poszczególni inwestorzy synchronizują się z cyklem wyższego rzędu organizmu grupowego, cyklu koniunkturalnego, w efekcie czego obserwujemy stabilne tendencje spadkowe (bessa) i tendencje wzrostowe (hossa). Mówiąc o cyklach wysokiego rzędu nie sposób wspomnieć o 11 letnim cyklu występowania plam na Słońcu, zsynchronizowanym z występowaniem okresów susz, które z kolei mają wpływ na gospodarkę, a te na ceny akcji. Najdłuższym i najlepiej udokumentowanym cyklem długim jest 54 letni cykl koniunkturalny odkryty przez rosyjskiego ekonomistę Mikołaja Kondratiewa, którego występowanie stwierdzono na rynkach stóp procentowych, cen miedzi, bawełny, pszenicy, akcji i rynków hurtowych. Większość z mniej znanych cykli opisał Edward Dewey w swojej książce „Cycles: The Mysterious Forces that Trigger Event”. Autor wymienia na przykład 9,6 letnie cykle dobrych połowów atlantyckich, eksplozji populacji gąsienic, cen bawełny w USA; 9,2 letni cykl rynku kapitałowego, 22 letni cykl wojen toczonych w latach 1415-1930. Obserwując podobieństwo i powszechność cykli Dewey doszedł do wniosku, że istnieje coś w rodzaju pulsu Wszechświata, dyktującego nam, małym żuczkom, co mają robić i kiedy. Tymczasem gracze giełdowi muszą przewidzieć co zrobią inni, by zrobić to wcześniej.

Receptą na sukces spekulacyjny jest wyłamanie się z trendu, czyli kupno zanim ceny akcji osiągną dno i odbiją od niego, oraz sprzedaż przed maksymalnym pułapem cen, kiedy to akcje są trudno zbywalne, bo WSZYSCY chcą sprzedać i w efekcie zwiększonej podaży cena zaczyna spadać. Jedną z metod, stosowanych w praktyce analizy technicznej, jest analiza cykli giełdowych. Znajomość jej zasad nie daje oczywiście gwarancji powodzenia. Odnoszący sukcesy inwestor dysponuje zazwyczaj wieloma metodami analizy danych giełdowych, pomiędzy którymi znajduje się analiza cykli, oscylatory, analiza trendu, analiza fundamentalna itp.

Podstawowym źródłem danych do celów analizy cykli jest wykres obrazujący ceny akcji lub indeksów giełdowych (ceny grup akcji) w kolejnych odcinkach czasu lub sesjach giełdowych. Efekt, który widzimy na wykresie jest złożeniem wielu różnych procesów, w tym liniowych, cyklów o różnych okresach (których pomiar dokonuje się od dołka do dołka) i amplitudach. Niekiedy ceny układają się w wyraźne oscylacje, zazwyczaj jednak wyraźny cykl można uzyskać po ujawnieniu trendu liniowego średnią kroczącą, potraktowaniu danych analizą Fouriera, analizą spektralną itp. Prawda musi być dostatecznie głęboko ukryta, gdyż giełda jest polem rywalizacji, w której przewagę zyskują inwestorzy potrafiący lepiej przewidywać przyszłość. Główną zasadą podczas analizy cykli jest przechodzenie od dominujących cykli długich, obejmujące wiele lat, po cykle średniookresowe, od 9 do 26 tygodni, i cykle transakcyjne trwające około cztery tygodnie (czyli 28 dni - cykl księżycowy). Po wyznaczeniu cyklu wysokiego rzędu, określić można specyficzne zachowanie się cyklu niższego, zwane lewą lub prawą translacją, a polegające na tym, że jeśli cykl wyższego rzędu jest w fazie wzrostowej, wówczas szczyt cyklu niższego rzędu przesuwa się na prawo i vice versa. Od siebie dodałbym również zasadę, iż po pojawieniu się dwóch regularnych i łatwo rozpoznawalnych cykli, następny powinien być zaburzony. W celu zapoznania się z zaawansowanymi metodami analizy cykli proponuję lekturę podręczników wydawanych przez WIG-Press.

 

Wstrząsy i współczynnik Fibonacciego

Cykliczność jest zachowawczą cechą systemów dynamicznych. Jak powiedzieliśmy, oscylacje wokół poziomu równowagi są powodowane przez proces negatywnego sprzężenia zwrotnego przywracającego równowagę w systemie. Drugą cechą systemów jest oczywiście rozwój, polegający na wejściu na wyższy poziom równowagi w efekcie zadziałania dodatkowego czynnika. Z tzw. „wstrząsem” mamy do czynienia, gdy siła bodźca jest na tyle duża, iż chwilowa adaptacja nie jest możliwa i konieczne jest całkowite przeorganizowanie systemu. Regularny cykl może ewoluować, na stałe zmieniając swój okres i amplitudę. Może to mieć miejsce, gdy spółka giełdowa prezentuje bardzo pozytywne lub bardzo negatywne wyniki finansowe. I tutaj, jak pisze Tony Plummer, w „Psychologii rynków finansowych”, mamy do czynienia ze złotą spiralą i współczynnikiem Fibonacciego, wynoszącym w przybliżeniu 1,618.  Przypomnijmy sobie konstrukcję złotej spirali przy użyciu prostokątów, których dłuższy bok pozostaje z krótszym w złotej relacji. Długość każdego kolejnego prostokąta stanowi amplitudę jednego cyklu sinusoidalnej fali. Kolejne, nazwijmy to generacje fal, posiadają amplitudę mniejszą o 2,618 od poprzedniej (1,618*1,618) oraz krótszy okres. Jeśli nasza intuicja jest skuteczna, to rynek reagujący na wstrząs powinien zmieniać swój przebieg zgodnie z mechanizmem spirali. Chcąc wyznaczyć nowy poziom ceny na podstawie zaobserwowanego cyklu powinniśmy zastosować następujący wzór Cena nowa = Cena w dołku + (Cena maksymalna - Cena w dołku) * 2,618 (lub :2,618 jeśli mamy do czynienia ze wstrząsem negatywnym, np. ogłoszeniem niekorzystnych wyników finansowych spółki), czyli przekładając to na potoczny język: wysokość następnego cyklu jest iloczynem 2,618 i wysokości cyklu wcześniejszego. W książce Plummera znaleźć można całą masę przykładów występowania tej właśnie proporcji lub proporcji pochodnych, czyli 1,618; 0,618, na walutowych rynkach amerykańskich i niemieckich. Powstaje tylko pytanie; na ile nasze obserwacje są wybiórcze a na ile obiektywne. W pierwszej części mówiliśmy o podstawowym błędzie występującym w trakcie testowania hipotez, który polegał na odnajdowaniu przypadków potwierdzających regułę i nie zauważaniu sprzecznych z nią. Być może inne mnożniki, niż 1,618 okazałyby się równie „magiczne”, gdyby tak wcześniej założyć.

Trudno zaprzeczyć, że cała teoria ma charakter bardzo ezoteryczny i tajemniczy. Warto w tym miejscu przywołać poglądy Georgija Gurdżijewa, który z giełdą papierów wartościowych nie miał prawdopodobnie nic do czynienia, a mimo to w podobny sposób definiuje prawa sterujące powstawaniem cykli i fal. Informacje, które tutaj przedstawię pochodzą z książki ucznia Gurdżijewa, Piotra Demianowicza Uspieńskiego, pt. „Fragmenty nieznanego nauczania - w poszukiwaniu cudownego”. Otóż Gurdżijew opisywał rozwój i ewolucję różnych poziomów naszej rzeczywistości przy użyciu metafory muzycznej. Twierdził on, że „skala siedmiotonowa jest wzorem kosmicznego prawa, które zostało wypracowane przez pradawne szkoły i zastosowane w muzyce”. Swoją teorię ilustruje on rysunkiem odcinka, którego jeden odcinek odpowiada częstotliwości 1000 hz a drugi odcinek podwojonej wibracji, czyli 2000 hz. Pomiędzy końcami odcinka umieszczone są nuty do, re, mi, fa, sol, la, si, do stanowiące pełną oktawę. Nuty te nie dzielą oktawy w równych odcinkach, np. pomiędzy mi i fa występuje „opóźniony wzrost”, podobnie jak pomiędzy si i do. Już na pierwszy rzut oka widać (str. 179), że opóźniony wzrost dzieli odcinek na dwie części zgodnie ze złotym podziałem. Najciekawsze jest to, że Uspieński w żadnym miejscu swojego wywodu nie wspomina o złotym współczynniku; on niejako wynika z zupełnie innych założeń.  Gurdżijew zwraca uwagę na dodatkową kwestię, wstrząs będzie miał trwały skutek, o ile nastąpi on dokładnie w trakcie „interwału pomiędzy mi i fa. Jeśli w tym momencie włączy się odpowiednia energia dodatkowa, to oktawa będzie rozwijała się bez przeszkód...” (str.189)”. Jest to dodatkowa wskazówka dla inwestorów, wyczekiwanie określonego momentu i obserwacja otoczenia w poszukiwaniu „dodatkowej energii”, która może wywołać odwrócenie lub pogłębienie cyklu. Oczywiście przedstawiony przeze mnie związek może być złudzeniem, a jego stosowanie ryzykiem, ale na tym przecież opierają się spekulacje giełdowe.

 

Teoria Ganna

W.D. Gann był, obok R. N. Elliotta, jednym z najwybitniejszych twórców teorii gry giełdowej wykorzystujących do praktycznych celów liczby naturalne. W latach 30 Gann dorobił się niemałej fortuny, dzięki odkrytym przez siebie prawidłowościom. Po zakończeniu kariery maklera giełdowego, Gann zajął się pisaniem książek i prowadzeniem kursów dla początkujących adeptów sztuki spekulacji. Teoretyczne założenia systemu Ganna już na pierwszy rzut oka wydają się bardzo ezoteryczne i tajemnicze. Plummer sugeruje, że sam autor nie do końca wiedział dlaczego opracowane przez niego metody sprawdzają się w praktyce. Przede wszystkim wierzył on w koncepcję oscylującego i wibrującego wszechświata, w którym wszystkie pierwotne czynniki pozostają w stanie wibracji a rzeczywistość przenika podstawowy puls. Gann posługiwał się dwoma koncepcjami: spirali – obrazującej ruchy cen oraz koła – opisującego przemijanie i oscylacje. Przy pomocy spirali logarytmicznej, choć nie nazywanej przez niego w ten właśnie sposób, Gann wyznaczał potencjalne punkty zwrotne cen akcji. Gann uważał, całkiem zresztą słusznie, że ostatnia najniższa cena ma istotne znaczenie psychologiczne dla kształtowania się kolejnych poziomów cen.

Najniższa cena i spirala logarytmiczna znajdują swoje odbicie w kwadracie cenowym Ganna, który jest konstruowany w ten sposób, że w jego centrum znajduje się najniższa cena, dajmy na to 1, po czym na prawo umieszczamy wartość większą o jednostkę, poniżej niej następną wartość i postępując metodycznie, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, tworzymy spiralę wokół ceny centralnej. W następnym etapie wytyczamy przez środek kwadratu linie poziome, pionowe i ukośne. Gann uważał, że wszystkie wartości znajdujące się na tych liniach stanowią potencjalne punkty zwrotne, na które inwestor powinien zwracać szczególną uwagę. Postępowanie z takim kwadratem cenowym nie jest sprawą prostą, zajęcie to bardziej angażuje intuicję niż logikę. Przede wszystkim Gann nie określił, które z wielu powstałych na przecięciach liczb są naprawdę istotne a więc wszystkie one są potencjalnie ważne. Nieuporządkowany ciąg liczb wynikający z kwadratu cen podzielić można na cztery zestawy liczby naturalnych: kwadraty liczb naturalnych (4,9,16,25), podwajanie (2,4,80), mnożenie przez trzy (1,3,9) oraz oczywiście liczby Fibonacciego (1,2,3,5,8). Gann przykładał szczególną wagę do tzw. „reguły trzech”, zgodnie z którą, potencjalny punkt zwrotny wskazywany jest po zaobserwowaniu trzech faz hossy lub bessy zgodnych z liczbami z kwadratu cen (np. liczbami Fibonacciego). Przedstawione tutaj zasady są wierzchołkiem potężnej góry lodowej, zanim zaczniemy stosować je w praktyce warto zapoznać się z oryginalnymi pracami Ganna. Trzeba mieć przy tym na uwadze, że dla jednych (kompletna) teoria Ganna jest szarlatanerią, dla innych szczytem geniuszu.

 

Teoria fal Elliotta

Druga, być może bardziej znana teoria ezoteryczna giełdy, została stworzona przez księgowego Ralpha Nelsona Elliotta, w efekcie inspiracji przypływami morza i koncepcją Dowa. Tytuł jego drugiej książki „Prawo Natury – Tajemnica wszechświata” wiele mówi o holistycznych zapatrywaniach jej autora. Elliott był przekonany, że jego teoria wyjaśnia naturalne prawa rządzące wszystkimi zachowaniami ludzkimi. Podstawowe założenie Elliotta brzmi następująco: formacje wznoszące składają się z pięciu fal, opadające z trzech. Falą nazywamy tutaj przebieg od „dołka” do „szczytu” lub od „szczytu” do „dołka”. Czyli na hossę składają się trzy fale impulsu i dwie fale korygujące, natomiast bessa składa się z dwóch fal impulsu przedzielonych jedną falą korygującą. W tym punkcie teoria Elliotta pokrywa się z „prawem trzech” Ganna, który jak pamiętamy, przewidywał wystąpienie bessy po trzecim wierzchołku. W książce „Outermost House” autorstwa Henry Bestona znaleźć można fragment opisujący potrójny rytm fal uderzających o brzeg. Cytując za Johnem Murphym, autorem „Analizy technicznej”: „Trzy ogromne fale, potem mniejsze, niewyraźne ruchy a potem znowu trzy ogromne fale”. Ponoć rytm ten jest znany straży przybrzeżnej i rybakom, którzy wykorzystują go przy wypuszczaniu się łodziami w morze. Wydaje mi się, że również w filmie „Poza światem” z Tomem Hanksem mamy do czynienia z trzema dużymi falami, z których trzecia przewraca ponton naszego bohatera. Mówi się również, do trzech razy sztuka. Cóż..

Podstawowe prawo 5-3 Elliotta występuje we wszystkich skalach obserwacji – każdą falę impuls-korekta rozłożyć można według schemat 5-3, w efekcie czego otrzymujemy postrzępiony i realistyczny wykres. W dalszej kolejności zaprezentuję trzy reguły obowiązujące dla fal impulsu (str.152 Plummer): 1. Fala czwarta nie schodzi nigdy poniżej fali pierwszej 2. fala trzecia jest często najdłuższa, ale nigdy najkrótsza spośród pięciu fal 3. dwie fale impulsu są sobie równe pod względem długości. Odnośnie fal korygujących wymienić możemy następujące reguły: 1. żadna formacja A-B-C nigdy nie znosi całkowicie poprzedniej formacji pięciofalowej tego samego stopnia 2. każda korekta będzie co najmniej równa pod względem wielkości i czasu trwania wszystkim poprzedzającym ją korektom niższego rzędu 3. każda korekta wraca na ogół do zakresu cen fali korygującej niższego stopnia – konkretnie fali drugiej lub czwartej. Liczby, które do tej pory wymieniłem to 3 i 5, dające w sumie 8 fal, nieprzypadkowo przypominają początkowe wartości ciągu Fibonacciego.

Reguła 5-3 jest podstawowa dla modelu, stosuje się w wielu przypadkach, lecz istnieją również odchylenia, szczegółowo opisane przez Elliotta. Po uwzględnieniu odchyleń, teoria Elliotta jest wg. Plummera kompletna – tzn. opisuje wszystkie znane formacje cenowe. Mimo to wielu analityków sądzi, że opis zachowania giełdy proponowany przez Elliotta jest niewystarczający: autor nie tłumaczy pochodzenia „prawa natury”. Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem jest związek schematu 3 5 8 z ciągiem Fibonacciego.

W ten sposób koło zamyka się, a podróż przez świat flory i fauny,  grecki Panteon i giełdę papierów wartościowych zatacza pełny cykl. Za miesiąc kolejne spotkanie z nauką.

 
Piotr Lasoń
http://www.open-mind.pl/Ideas/LiczbyM1.php

Inny świat z innym czasem, wszelkie formy życia na tej planecie wykorzystuje zasady świętej geometrii, złotego podziału czy ciągu Fibonacciego,w tym filmie możemy się przyjrzeć rośliną ,istotą żyjącym w innym wolniejszym strumieniu czasu.

Film dokumentalny z 1977 roku przedstawiający kontrowersyjne badania prowadzone nad roślinami.
Czy rośliny widzą i słyszą? Czy posiadają uczucia i czy potrafią je wyrażać?
Jak wykazały eksperymenty naukowe Cleve Baxtera, Marcela Vogle i wielu innych rośliny percepują świat w sposób dla nas niepojęty, a co więcej - potrafią komunikować się ze sobą i to na duże odległości. Reagują żywo na dźwięki obecne w otoczeniu, a nawet na ból i emocje innych istot znajdujących się w pobliżu.
Niektórzy naukowcy wziąwszy pod uwagę wszystkie dane, jakimi dysponuje nauka o roślinach zmuszeni byli przyznać, że rośliny są jakby "powolniejszą" odmianą zwierząt. Zwierząt, które nie potrafią uciekać...

<a href="http://www.youtube.com/v/Q9bYau5kUWo&amp;hl=pl_PL&amp;fs=1&amp;&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowFullScreen&quot; value=&quot;true&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowscriptaccess&quot; value=&quot;always&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;embed src=&quot;http://www.youtube.com/v/Q9bYau5kUWo&amp;hl=pl_PL&amp;fs=1&amp;&quot; type=&quot;application/x-shockwave-flash&quot; allowscriptaccess=&quot;always&quot; allowfullscreen=&quot;true&quot; width=&quot;480&quot; height=&quot;385&quot;&gt;&lt;/embed&gt;&lt;/object&gt;" target="_blank">http://www.youtube.com/v/Q9bYau5kUWo&amp;hl=pl_PL&amp;fs=1&amp;&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowFullScreen&quot; value=&quot;true&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowscriptaccess&quot; value=&quot;always&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;embed src=&quot;http://www.youtube.com/v/Q9bYau5kUWo&amp;hl=pl_PL&amp;fs=1&amp;&quot; type=&quot;application/x-shockwave-flash&quot; allowscriptaccess=&quot;always&quot; allowfullscreen=&quot;true&quot; width=&quot;480&quot; height=&quot;385&quot;&gt;&lt;/embed&gt;&lt;/object&gt;</a>

<a href="http://www.youtube.com/v/dxzf-MzJ3fk&amp;hl=pl_PL&amp;fs=1&amp;&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowFullScreen&quot; value=&quot;true&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowscriptaccess&quot; value=&quot;always&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;embed src=&quot;http://www.youtube.com/v/dxzf-MzJ3fk&amp;hl=pl_PL&amp;fs=1&amp;&quot; type=&quot;application/x-shockwave-flash&quot; allowscriptaccess=&quot;always&quot; allowfullscreen=&quot;true&quot; width=&quot;480&quot; height=&quot;385&quot;&gt;&lt;/embed&gt;&lt;/object&gt;" target="_blank">http://www.youtube.com/v/dxzf-MzJ3fk&amp;hl=pl_PL&amp;fs=1&amp;&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowFullScreen&quot; value=&quot;true&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;param name=&quot;allowscriptaccess&quot; value=&quot;always&quot;&gt;&lt;/param&gt;&lt;embed src=&quot;http://www.youtube.com/v/dxzf-MzJ3fk&amp;hl=pl_PL&amp;fs=1&amp;&quot; type=&quot;application/x-shockwave-flash&quot; allowscriptaccess=&quot;always&quot; allowfullscreen=&quot;true&quot; width=&quot;480&quot; height=&quot;385&quot;&gt;&lt;/embed&gt;&lt;/object&gt;</a>
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 25, 2010, 20:11:53 wysłane przez Michał-Anioł » Zapisane

Wierzę w sens eksploracji i poznawania życia, kolekcjonowania wrażeń, wiedzy i doświadczeń. Tylko otwarty i swobodny umysł jest w stanie odnowić świat
Michał-Anioł
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Wiadomości: 669


Nauka jest tworem mistycznym i irracjonalnym


Zobacz profil
« Odpowiedz #2 : Sierpień 14, 2010, 19:26:52 »

Jaki jest otaczający nas świat? Jak powstała Ziemia? Skąd się na niej wzięliśmy? I jak w ogóle powstało życie? Te i podobne pytania pojawiają się nie tylko w przypadkowych rozmyślaniach nad rzeczywistością, lecz również wyznaczają obszar poszukiwań naukowych i badawczych. Rozwój naukowy i technologiczny pozwolił na zweryfikowanie wielu hipotez. Nauki przyrodnicze dostarczyły danych, z których możemy zbudować obraz Wszechświata, uwzględniający historię powstania Ziemi i organizmów żywych. Z każdym dniem tych danych przybywa, a obraz świata wydaje się coraz bardziej szczegółowy.

"Jakkolwiek przyrost informacji, postępująca unifikacja teorii naukowych oraz sprawdzalność i użyteczność wiedzy naukowej pokazują, że nauka jest raczej niekwestionowanym wyrazem mocy człowieka, to jednak wśród naukowców pojawiają się opinie, że ludzkość osiąga kres poznania i wiedzy naukowej - mówi profesor Marek Hetmański z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej.
"Co więcej, nadmiar szczegółów i informacji naukowych wydaje się w rzeczywistości bardziej zaciemniać obraz świata niż go wyjaśniać! Często już nie tylko zwykli ludzie, ale także sami naukowcy nie potrafią ogarnąć całej wiedzy ze swojej dziedziny a nawet specjalizacji. Nauka wie już bowiem +za dużo+".

"Co ciekawe, nauka jest ubocznym produktem ewolucji - zauważa profesor Hetmański. - Bo przecież celem ewolucji przyrodniczej nie było wytworzenie koncepcji naukowych, lecz dostarczenie człowiekowi środków iánarzędzi poznawczych niezbędnych do przeżycia".

A jednak, jak dodaje naukowiec, jest to bardzo udany "produkt uboczny". Twierdzi on, że w obszarze wiedzy naukowej wyjątkowo interesujące są nauki humanistyczne, tak bardzo odmienne od nauk przyrodniczych.

Na pytanie, jaka jest ich rola i znaczenie oraz czy to właśnie one pozwolą stworzyć jednolity obraz Wszechświata odpowiada: "Tak myślę. A szczególną rolę wyznaczyłbym filozofii z przypisanym jej umiłowaniem mądrości. Być może to właśnie ona jest w stanie dać jednolitą, spójną i niekwestionowaną wizję Wszechświata i umiejscowionego w nim człowieka. Zatem naukowy obraz świata będzie bardziej filozoficzny niż można się spodziewać w dzisiejszym stechnologizowanym świecie".
Magdalena Weker
http://www.eduskrypt.pl/naukowy_czy_filozoficzny_obraz_swiata-info-7533.html
Zapisane

Wierzę w sens eksploracji i poznawania życia, kolekcjonowania wrażeń, wiedzy i doświadczeń. Tylko otwarty i swobodny umysł jest w stanie odnowić świat
Michał-Anioł
Moderator Globalny
Ekspert
*****
Wiadomości: 669


Nauka jest tworem mistycznym i irracjonalnym


Zobacz profil
« Odpowiedz #3 : Sierpień 15, 2010, 14:29:00 »

Często mawiamy, że 'życie cudem jest'. Rzadko jednak zastanawiamy się co zostało ukryte pod wyświechtanym frazesem. Prawdę powiedziawszy jestem niemal pewien, iż to stwierdzenie w większości wypadków jest rzucane jako semantyczny ochłap, kompletnie pozbawiony znaczenia lub ewentualnie odsyłający do obszaru osobistych, subiektywnych i najczęściej antropocentrycznych odczuć. A szkoda. Bo życie w rzeczy samej zdaje się cudem być i to obiektywnym.

Abyś mógł to czytać, a ja napisać, musiało dojść do bardzo długiego szeregu szczęśliwych zbiegów okoliczności, przy czym określenie to wydaje się eufemizmem, tak duże jest nieprawdopodobieństwo odpowiedniej konfiguracji zdarzeń. Chcąc zachować porządek posłużę się kryterium skali i zacznę od tego, że Układ Słoneczny jest doskonale położony w obrębie galaktyki. Krąży sobie w miarę stabilnie wokół jej jądra od milionów lat, w odległości w sam raz tak od centrum, jak i od ramion Mlecznej Drogi. W tym uprzywilejowanym obszarze znajduje się tylko 5% gwiazd. Dużo? Więc zmniejszmy nieco skalę i spójrzmy na Słońce. Okazuje się, iż także ono jest akurat, aby zapewnić na Ziemi warunki sprzyjające życiu. Gdyby było większe omiatałoby naszą planetę silnym, śmiercionośnym promieniowaniem ultrafioletowym, a poza tym szybko by się wypaliło. Z kolei gdyby było za małe, dostarczałoby planecie niedostateczną ilość energii. Dwa przykładowe warunki i zaistnienie życia już się robi mało prawdopodobne. Chodzi zaś o to, że jest nieprawdopodobne. Więc wyliczajmy dalej.

Mieliśmy farta i wędrujemy sobie poprzez w sam raz obszar galaktyki, krążąc wokół w sam raz gwiazdy. Wystarczyłoby niewielkie, jak na skalę kosmiczną, przesunięcie orbity Ziemi, aby zniwelować obiecujący zbieg okoliczności. Zbyt odległa orbita spowodowałaby zamarznięcie całej wody, a zbyt bliska – jej wyparowanie. Na to co by się stało w drugim przypadku dobrym przykładem jest Wenus. Zajmuje ona nieco ciaśniejszą orbitę niż nasza planeta. Jej zasoby wody wyparowały inicjując bardzo silny efekt cieplarniany. Pod gęstą warstwą wenusjańskich chmur spodziewano się odkryć tętniące życiem lasy deszczowe, lecz zamiast domniemanego raju znajduje się tam piekło. Temperatura na powierzchni sięga 470 stopni Celsjusza.

Warty wzmianki jest też krążący po odleglejszej orbicie Jowisz. Wkład gazowego kolosa w nasz dobrostan jest nie do przecenienia. Jego potężne pole grawitacyjne jest tarczą chroniącą nas przed kosmicznymi obiektami. Skoro zaś piszemy o dobrym sąsiedztwie, brakiem kultury byłoby pominąć Księżyc. Powszechnie uznawany za naszego satelitę ze względu na rozmiary powinien być raczej postrzegany jako partner w podwójnym układzie. Jest ściśle spokrewniony z Ziemią, gdyż powstał wskutek uderzenia w naszą planetę obiektu wielkości Marsa. Impakt wyrzucił w przestrzeń tyle materiału, że uformowała się z niego nowa planeta. Miało to miejsce około 4,5 miliarda lat temu. Od tego czasu Księżyc i Ziemia wirują wokół Słońca we wspólnym tańcu. Wpływ grawitacji satelity stabilizuje oś obrotu naszej planety. Bez niego miotałaby się w przestrzeni niczym nakręcony bąk, co powodowałoby klimatyczny chaos. Fajnie i bezpiecznie w objęciach Księżyca, co nie? Niestety jesteśmy niechcianą panną, bo satelita ucieka od nas w tempie około 4 cm rocznie.

Mam wrażenie, że już jest dosyć nieprawdopodobnie. Na tyle, że gdyby opowiedzieć komuś tę historię przy piwie, to by nie uwierzył. A to nie koniec wyrywkowej, powierzchownej wyliczanki. Skupmy się teraz na samej Ziemi. Istnieje interesująca hipoteza, że w zamierzchłej, kosmicznej przeszłości Gaja miała siostrę, Teję. Dziewczyny zderzyły się i Teja została rozbita w proch. Siostra wchłonęła dużą część jej pozostałości, zwiększając masę, a tym samym przyciąganie. To umożliwiło utrzymanie atmosfery, która między innymi chroni nas przed ciągłym bombardowaniem kosmicznymi bolidami. Siłą tarcia spala je zanim uderzą w powierzchnię planety. Jeżeli zastanawiacie się na ile jest to istotne, przypomnijcie sobie jak wygląda oblicze pozbawionego atmosfery Księżyca. Mocno przechodzona tarcza strzelecka, czy to wystarczająco dosadne porównanie?

Idąc dalej, jeżeli swoją uwagę przeniesiemy pod powierzchnię, odkryjemy kolejny niezbędny warunek cudu życia. Ziemia posiada płynne wnętrze, które oprócz burzliwej i groźnej tektoniki zapewniło wycieki gazów przyczyniających się do powstania atmosfery. Poza tym ruchliwe serce planety jest swego rodzaju gargantuicznym dynamem, które nieustannie wirując wytwarza pole magnetyczne chroniące nas przed promieniowaniem kosmicznym.

Wymieniając powyższe warunki dokonujemy też pobieżnej rekonstrukcji dziejów Ziemi. Życie jest efektem długiego łańcucha zdarzeń, które następowały po sobie w odpowiedniej kolejności, w odpowiednich odstępach czasu i z odpowiednim nasileniem. Kataklizmy były na tyle potężne by przeobrażać oblicze planety i stymulować ewolucję, a jednocześnie na tyle słabe, by nie wybić wszystkich organizmów. Po każdej kosmicznej hekatombie pozostawały wyjątkowo wytrwałe i kreatywne niedobitki, które odzyskiwały utracone tereny.

Jak widać kosmos nie wydaje się miejscem zbyt przyjaznym dla życia. Nękał nas i gnębił ile wlezie. To, że istnieją tak skomplikowane i złożone organizmy jak chociażby my jest fartem dużo większym niż wizyta u szalonego chirurga, podczas której chlastany na oślep po twarzy pacjent przeobraziłby się w wierną kopię Seana Connery.

W połowie XX wieku sądzono, że wystarczy zmieszać odpowiednie składniki, a powstanie życie. Przyczynił się do tego eksperyment Stanleya Millera  z 1953 roku. Naukowiec połączył dwa pojemniki: jeden zawierający odpowiednik pierwotnego oceanu, a drugi odpowiednik pierwotnej atmosfery. Potraktował to wyładowaniami elektrycznymi imitującymi błyskawice i – voilà! – otrzymał gęstą zupę aminokwasów.

Aminokwasy nazywa się 'klockami do budowy życia'. Z nich skonstruowane są białka. Lecz tu właśnie leży pies pogrzebany, gdyż białko to łańcuch określonych aminokwasów ułożonych w określonej kolejności. Dla przykładu: hemoglobina, która w rankingu złożoności zajmuje dosyć niską pozycję, składa się ze 146 aminokwasów. Oznacza to, że szansa na jej przypadkowe powstanie wynosi 1:10260. Dziwna cyferka obok jest wykładniczym zapisem jedynki z 260 zerami. To trochę za dużo, by wypisywać je tutaj po kolei. Jak dla mnie jest to też trochę za dużo, by wartość ta mówiła mi coś precyzyjnego. Nie chwytam jej intuicyjnie. Rozumiem z tego tyle – rzecz jest nieprawdopodobna poza granice zdrowego rozsądku. Liczyć na to, że coś takiego jak białko powstanie samoistnie, cudownym zbiegiem okoliczności, to jak słynne już oczekiwanie, iż waląca w klawiaturę małpa przez przypadek napisze któreś z dzieł Szekspira. Astronom Fred Hoyle użył innej barwnej paraleli – szansa na to, że przypadkowy proces wyprodukuje proteinę jest tak mała jak to, że po przejściu huraganu przez złomowisko znajdziemy tam gotowego do lotu Boeninga 747. Od oszałamiająco dużych liczb rzucanych przez naukowców jeszcze bardziej lubię ich zaskakujące porównania.

Mimo iż już dawno przekroczyliśmy granicę tego co możliwe, w celu zbadania warunków powstania życia musimy zapuścić się dalej w głąb obszaru nieprawdopodobieństwa. Załóżmy, że aminokwasom udało się połączyć w uporządkowany łańcuch. Teraz cała struktura musi jeszcze powyginać się tak by przyjąć odpowiedni kształt. Na koniec zaś dorzućmy jeszcze jedno absurdalnie niewykonalne wymaganie – białko musi być zdolne do odtwarzania się. Pozwala mu na to nierozerwalne partnerstwo z dziwnym związkiem chemicznym nazywanym kwasem dezoksyrybonukleinowym. Mowa tu o słynnym DNA, od jakiegoś czasu będącego wziętą gwiazdą popkultury.

Cząsteczki DNA to swego rodzaju księgi, w których zapisano wszystko, co do skonstruowania życia potrzebne. Żeby było ciekawiej, bo w jakim innym celu?, DNA jest kompletnie pasywne. Jest instrukcją, władzą ustawodawczą, wykonanie poleceń pozostawia innym. Nie dość tego – DNA przemawia językiem niezrozumiałym dla białka! Swoją drogą jest to dosyć interesujący język, bo złożony tylko z czterech 'liter'. W każdej komórce naszego ciała znajduje się 2 metrowej długości zapis wydukany w czteroliterowym alfabecie. Gdyby wyciągnąć go na zewnątrz, starczyłoby tego na ozdobienie wszystkich choinek na Boże Narodzenie. I jeszcze by zostało, bo mamy w sobie jakieś 20 milionów kilometrów DNA. Z tego punktu widzenia każdy z nas, nawet największy ignorant, jest chodzącą biblioteką.

Okazuje się więc, że dwa podstawowe elementy materii ożywionej nie rozumieją się nawzajem. W takim razie jakim cudem współpracują ze sobą od 4 miliardów lat? Umożliwia im to kolejny zadziwiający wynalazek, RNA. To chemiczny tłumacz, który przekłada wszystko z dezoksyrybonukleinowego na białkowy. Zgrany trójkąt odmiennych cząsteczek musimy jeszcze umieścić w swego rodzaju błonie ochronnej i otrzymujemy komórkę. W jej wnętrzu, i tylko tam, dochodzi do owocnej współpracy zespołu DNA-RNA-białko. Kooperację tę nazywamy życiem.

Według szacunków prawdopodobieństwa białka nie powinny istnieć. Jednak istnieją i to w dużej liczbie rodzajów. W ludzkim ciele jest ich około miliona typów. Każdy z nich to precyzyjny, wysoce wyspecjalizowany mechanizm. Twierdzenie, że powstały samoistnie wydaje się absurdem. Co w takim razie począć ze zdrowym rozsądkiem, gdy spoglądamy na kolejne stopnie komplikacji: komórki, mikroorganizmy, zwierzęta... człowiek? Wydaje się, że za skonstruowanie tego majstersztyku musi być odpowiedzialny jakiś inżynier. Narzuca się pytanie: czy był to rezolutny Absolut, z nieokiełznaną pasją tworzenia, czy może postulowany przez Dawkinsa ślepy zegarmistrz, czyli bezpodmiotowy proces selekcji zdeterminowany obowiązującymi we wszechświecie prawami?

Jeżeli przyjrzeć się astrofizycznym, geologicznym i chemicznym zbiegom okoliczności, powstanie życia jawi się jako proces równie fascynujący, co nieprawdopodobny. Jednak jesteśmy, tu i teraz, żyjąc w obrębie bardzo złożonego ekosystemu. Z tego faktu śmiało możemy wywnioskować, iż nieprawdopodobne ciałem się stało. Co więcej – osiągnęliśmy taki poziom rozwoju i ekspansji, że wielu naukowców jest skłonnych ogłosić nową erę w dziejach Błękitnej Planety. Era ta miałaby się zwać antropozoikiem, dla podkreślenia globalnej skali naszych oddziaływań.

Życie, mimo iż z pozoru tak wątłe i kruche, okazuje się niezwykle ekspansywne. Zanim rozczulimy się nad tym procesem i nad nami samymi, jako nad efemerycznym cudem, zerknijmy na mieszkańców ziemskiej ekosfery. Imię ich legion, każdy to wie, bo wystarczy rozejrzeć się dookoła, by dostrzec, iż wszystko na tej planecie tętni nieujarzmioną élan vital. Samych ludzi jest niemal 7 miliardów. Trzeba pamiętać zaś, iż stanowimy nikły promil biocenozy. Ziemia to teren zajmowany przez 5 królestw organizmów: bakterie, protisty, grzyby, rośliny i zwierzęta. Obecnie opisano około 2 miliony gatunków, a ich całkowitą liczbę szacuje się na 100 milionów. Niewiele wiemy o swoim domu. Część naukowców twierdzi, iż znamy zaledwie 1% fauny i flory głębi oceanów. To tym bardziej interesujące, gdy się uwzględni, iż ponad 70% powierzchni naszej planety stanowią zbiorniki wody. Swoją drogą bardzo często niefrasobliwie traktowane jako pojemny magazyn na wszelkie nieczystości, z toksycznymi i radioaktywnymi odpadami włącznie.

Przytoczone liczby są dosyć imponujące. A to jedynie czubek góry lodowej, choć w kontekście życia zamiast góry lodowej lepiej byłoby użyć innej figury, np. gnijącego kopca. Wielu z nas przywykło do postrzegania siebie jako panów świata. Jeśli już mielibyśmy komuś ustąpić tego honorowego stanowiska, na pewno byłoby to jakieś zwierzątko z mądrze patrzącymi oczkami, najlepiej miękkim futerkiem i kończynami zdolnymi do pracy. Okazuje się jednak, że tak naprawdę świat należy do bardzo małych istot. Został on opanowany przez bakterie. Błędem jest myśleć, iż taka bakteria to małe nieistotne coś, co tylko dybie na nasze zdrowie i stosuje się do tego zasada 'dobra bakteria to martwa bakteria'. Te mikroorganizmy są wszędzie i to w ilościach przyprawiających o zawrót głowy. Nie powinno się do nich mieć zbyt osobistego, emocjonalnego podejścia. Niektórym z nas może być ciężko żyć ze świadomością, że nasze ciała są domem dla 100 biliardów bakterii. To całkiem zaskakujące, ale jest ich 10 razy więcej niż komórek. Biorąc więc rzecz demokratycznie, twoje ciało należy do bakterii. Zresztą - nie tylko ciało. W jednym gramie gleby rezyduje 40 miliardów tych organizmów. To jest ich planeta. One są tu gospodarzami, one nawożą ziemię, oczyszczają wodę i produkują znaczną część tlenu, żeby wymienić tylko kilka z ich zasług. Możemy żyć jedynie dzięki wytrwałej, nieustannej pracy wszechobecnych mikroorganizmów.

Królestwo bakterii jest nie tylko najliczniejsze, ale też najbardziej nobliwe. Właśnie ono zostało ustanowione na Ziemi jako pierwsze. Powierzchnia planety zestaliła się około 3,9 miliardów lat temu, a już pół miliarda lat później żyły na niej pierwsze mikroorganizmy. Atmosfera tego archaicznego świata była uboga w tlen, bogata w żrące wyziewy, przepuszczała niewiele słonecznego światła. Piekielną scenerię rozjaśniały częste błyskawice. W tym tyglu śmierci pojawiło się życie. Jeśli masz ochotę na spotkanie z pra-pra-pra-pra... dzadkami możesz udać się np. do Shark Bay w Australii, gdzie z płytkich wód wynurzają się plackowate formacje skalne zwane stromatolitami. Są one efektem ubocznym życia sinic, a jednocześnie - chronologicznie pierwszym przedsięwzięciem kooperacyjnym na naszej planecie. Spacer pośród dziwacznych 'żywych skał' to jedyny sposób na odbycie wycieczki do źródeł życia.

Nakreślony w poprzednim akapicie landszaft z infernalnego świata nasuwa pytanie: jak to możliwe, iż powstało tam życie? Okazuje się, że jednak nie jest ono tak wybredne i delikatne. W 1969 roku załoga księżycowej wyprawy Apollo 12 z kosmicznego wojażu przywiozła między innymi fragmenty lądownika poprzedniej misji - Surveyor 3. Ku sporemu zaskoczeniu naukowców w kamerze próbnika odkryto bakterie! Przeszło 2,5-letni pobyt na Księżycu nie wywarł na nich wielkiego wrażenia.

Wyczyn tych mikropionierów będzie mniej szokujący, jeśli przyjrzymy się dosyć licznej grupie organizmów zwanych ekstremofilami. Jak sugeruje nazwa – lubują się one w warunkach postrzeganych przez nas jako ekstremalne. Znajdujemy je wszędzie tam, gdzie według zdroworozsądkowych przeświadczeń nie powinno być życia. Radzą sobie z wysokimi i niskimi temperaturami, wytrzymują ogromne ciśnienie, niektóre z nich dobrze się czują w obszarze intensywnego promieniowania. Znaleziono je w szybach naftowych, zadomowione 600 metrów pod powierzchnią ziemi, na głębokości 3 tysięcy metrów w lodzie Grenlandii, w sąsiedztwie kominów hydrotermalnych, gdzie najbardziej ciepłolubne ultratermofile gustują w temperaturach przekraczających 150 °C . Ich metabolizm opiera się na substancjach, które ciężko byłoby nam uznać za przysmaki: żelazo, siarka, chrom, kobalt czy nawet uran należą do ich codziennego jadłospisu. Oprócz tego bakterie w razie potrzeby potrafią wyłączyć się i czekać na lepsze czasy. Zdolne są hibernować zaskakująco długo. W tym momencie rekord należy chyba do mikroorganizmów przywróconych życiu po 3 milionach lat drzemki w syberyjskim lodzie.

Zapewne czujesz się dosyć zainspirowany powyższymi informacjami, pewnie też nie bierzesz ich zbytnio do siebie. Zakładasz, iż nie mają z Tobą zbyt wiele wspólnego? Powinieneś uświadomić sobie, że drzewo życia ma jeden, wspólny korzeń. Może nie będzie zaskoczeniem stwierdzenie niemalże stuprocentowej identyczności genów wszystkich ludzi. W który zakątek świata byś nie zawędrował, napotkawszy człowieka musisz wiedzieć, iż oto stoi przed tobą istota, która dzieli z tobą 99,9% kodu genetycznego. To jeszcze może wydawać się oczywiste i akceptowalne. Pomyśl więc, że 90% twoich genów koreluje z genami myszy, a 60% jest identyczne z zapisem w DNA muszki owocowej. Zapewne uważasz się za istotę nieporównywalnie atrakcyjniejszą od paczki drożdży, jednak 24% genów tego grzyba pochodzi od wspólnego nam przodka. Przechodząc obok w sklepie spożywczym, mów im 'bracia', albo przynajmniej 'kuzyni'. Życie w swej najgłębszej strukturze stanowi jedność. Wszystkie organizmy są ekstrapolacją udanego projektu sprzed miliardów lat.

Krótko podsumowując dotychczas powiedziane – nie powinno nas tu być. Przynajmniej tak się wydaje, jeśli przyłożyć do zagadnienia miarę zdrowego rozsądku. Każdą napotkaną żywa istotę powinniśmy witać okrzykiem zdumienia, gdyż jest ona zwieńczeniem niesamowitego zbiegu okoliczności. Jednak wypada się zastanowić czy nasze zdziwienie nie jest wynikiem antropocentrycznego, czy bardziej – biocentrycznego sposobu patrzenia na świat. Może równie zachwycająca powinna być dla nas plama z kawy? Wodząc wzrokiem nad rozlanym napojem moglibyśmy zadumać się nad tym jakim cudem akurat ten niepowtarzalny kształt wydarzył się akurat na skromnym blacie naszego biurka. Toż to cud! Spróbujcie go powtórzyć.

Przyjmijmy jednak, że samoorganizujący się i zdolny do samoodtwarzania proces zwany życiem jest wyjątkowy. Wraca więc problem nieprawdopodobieństwa jego powstania. To o czym pisałem w poprzednich odcinkach cyklu jest tylko niewielką częścią niesamowitych zbiegów okoliczności. Wyliczanie ich można by śmiało ciągnąć dalej, jeśli chodzi o chronologię. Wykazywać, że katastrofy, które wybiły dinozaury, jednocześnie zrobiły miejsce ekspansji ssaków, że ewolucja dostawała inne kopniaki przyspieszające jej marsz, takie jak wybuchy supernowych czy rozbłyski gamma, że wypiętrzenie Panamy mające miejsce jakieś 5 milionów lat temu, zablokowało ruch ciepłych prądów morskich, czego jednym ze skutków było wysychanie Afryki zmuszające naszych przodków do szukania szczęścia na powiększających się sawannach, gdzie korzystnie było przyjąć dwunożną, pionową postawę.

Wydaje mi się, że postrzeganie konkretnych form w jakich przejawia się życie jako rzecz nieprawdopodobną jest wynikiem błędu w myśleniu. Odwołując się do przykładu z plamą kawy – nie powinniśmy wnioskować o nieprawdopodobieństwie zdarzenia po fakcie i to stosując do tego zdrowy rozsądek. Z punktu widzenia matematyki, prawdopodobieństwo zaistnienia istoty dwunożnej, nieopierzonej – jak zdefiniował nas Platon - jest zapewne bardzo małe, ale nie jest zerowe. Mogło się więc przydarzyć. My zaś patrzymy na to jako na fakt zdeterminowany, bo już zaistniały. Zapewne wcale tak nie musiało być. Moglibyśmy wyglądać inaczej i wtedy z kolei dumalibyśmy nad tym jakim to cudem dzieje życia doprowadziły do powstania nas właśnie w takiej formie np. jako zielonkawych prosiaków z dodatkową parą chwytnych rączek wyrastających na grzbiecie. Oczywiście forma w jakiej może się przejawiać życie jest ograniczona względami praktycznymi, pragmatyczną zasadą, która w przypadku materii ożywionej nazywa się prawem ewolucji. Jeśli w alternatywnej rzeczywistości bylibyśmy zielonkawymi prosiakami, stałoby się tak tylko dlatego, że zielonkawy prosiak byłby organizmem zdolnym do przetrwania i konkurowania z innymi organizmami.

Dużo bardziej problematyczne jest zagadnienie powstania samego życia jako procesu. Niezależnie od tego jakie przyjmuje ono formy, wydaje się zjawiskiem niesamowitym. Nawet podstawowe stałe fizyczne naszego wszechświata są dokładnie takie jakie powinny być, by życie mogło powstać. Wystarczyłoby małe przesunięcie np. w prędkości światła i kosmos stałby się miejscem, gdzie żaden biolog nie znalazłby pracy w zawodzie. Prawdę mówiąc, to nie byłoby żadnego biologa, który mógłby pracy szukać, bo nie byłoby żadnego żywego organizmu, z biologami włącznie. W kosmologii koncepcją organizującą tę problematykę jest zasada antropiczna, która w wersji 'słabej' jest zwykłym truizmem stwierdzającym, że właśnie dzięki temu, iż stałe fizyczne są takie jakie są możemy zastanawiać się nad nimi, bo inaczej by nas nie było.

W wersji 'silnej' zasada stwierdza, że wszechświat musi mieć takie właściwości, by mogło w nim powstać życie. Jest więc tworem celowym. Wniosek ten niemal nieuchronnie prowadzi do stanowisk teistycznych, zakładających istnienie takiego lub owakiego demiurga. Interesującą próbą uniknięcia tej konsekwencji jest koncepcja kosmologicznego doboru naturalnego stworzona przez fizyka Lee Smolina. Zgodnie z nią istnieje multiversum, czyli uniwersum, w którym nasz świat jest tylko jednym z wielu. W multiversum wszechświaty generujące więcej czarnych dziur namnażają się, ponieważ zapadanie się czarnej dziury prowadzi do powstania osobliwości będącej początkiem nowego wszechświata o pokrewnych właściwościach. Upraszczając – czarne dziury są zarodkami Wielkich Wybuchów kreujących nowe kosmosy. Tak się składa, iż nasze stałe fizyczne sprzyjają powstawaniu czarnych dziur, stąd wniosek, iż wszechświaty, w których może powstać życie są jednocześnie tymi, które najszybciej się mnożą.

Stwierdzenie tego, że nasz wszechświat jest przyjazny życiu i że być może nie jest to cecha przypadkowa, nie pomaga nam rozwikłać samego problemu nieprawdopodobieństwa zorganizowania się materii nieożywionej w ożywioną. Przecież ewidentnie wykazaliśmy, iż przypadkowe złożenie się chemii w życie graniczy z niemożliwością. Myślę, że kluczem do uporania się z tą zagadką jest uświadomienie sobie skali czasu i przestrzeni w jakiej dokonywały się biogenne procesy. Nie mówimy tu o setkach, tysiącach czy nawet milionach lat, ale o ich miliardach. To naprawdę szmat czasu i sporo mogło się wydarzyć. Tym bardziej, że życie dla zaistnienia miało na naszej planecie mnóstwo miejsca w ogromnym praoceanie, zwanym, w kulinarnej manierze, zupą pierwotną lub pierwotnym bulionem. Co więcej - nie jest wykluczone, iż nie powstało ono tutaj, lecz, zgodnie z teorią panspermii, przywędrowało do nas z kosmosu, przywleczone z innego globu przez meteoroid. Jeżeli przyjmiemy to założenie, szanse na jego powstanie były jeszcze większe, bo oprócz Ziemi potencjalną kolebką mogły być inne sprzyjające życiu planety.

Pozostaje nam postawić sobie jeszcze jedno pytanie: skoro życie, choć tak nieprawdopodobne, okazuje się tak prawdopodobne, czemu nie trafiamy na ślady jego istnienia poza naszą planetą? Czemu z bezkresnej przestrzeni kosmosu nigdy nie dotarło do nas uporządkowane 'bip-bip', dobitnie świadczące o racjonalnym charakterze nadawcy? Wszechświat uporczywie milczy. Od Wielkiego Wybuchu minęło tyle czasu, dookoła nas jest tyle galaktyk, gwiazd, planet – ogrom skali sugeruje, że życie musiało zaistnieć także gdzieś poza Ziemią, że nawet powinno być zjawiskiem dosyć pospolitym. Fizyk Enrico Fermi zadał pytanie 'Gdzie oni są?', co było sformułowaniem zagadnienia wystarczająco klarownym by nadać mu miano paradoksu Fermiego.

Próby rozwiązania tego problemu przyjmują różną postać. Hipoteza jedynej Ziemi (rare Earht hypothesis) zakłada, że warunki zaistnienia wielokomórkowego życia są tak nieprawdopodobne, iż być może jesteśmy ewenementem na skalę galaktyki lub nawet wszechświata. To ostateczne, nie dające nadziei rozstrzygnięcie paradoksu. Istnieje mnóstwo innych propozycji, z których wiele brzmi dosyć niesamowicie. Chociażby hipoteza ZOO, zakładająca że obcy obserwują nas z ukrycia i nie są zainteresowani nawiązaniem kontaktu, ponieważ albo nie chcą póki co zakłócać naszego rozwoju, albo jesteśmy ich eksperymentem, albo po prostu jeszcze nie dorośliśmy etycznie do tego, by się z nimi dogadać.

Frapująca jest też koncepcja radykalnie znosząca możliwość komunikacji – rozwinięte cywilizacje osiągają poziom technologicznej osobliwości, ich racjonalność jest daleko poza tym, co możemy pojąć, my zaś nie reprezentujemy sobą nic, co by ich interesowało. Jesteśmy co najwyżej przykładem dosyć prymitywnego, inteligentnego życia na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Obcy nie mają żadnego dobrego powodu, by do nas zagadać. My zaś nie trafiamy na ślady ich bytności, ponieważ nie potrafimy odróżnić ich wytworów od naturalnych obiektów. W obrębie tej hipotezy można by umieścić eksperyment myślowy Dysona, który zakłada, iż rosnące zapotrzebowanie na energię zmusza zaawansowane cywilizacje do otoczenia macierzystej gwiazdy absorbującą promieniowanie sferą, czymś w rodzaju gigantycznego kolektora słonecznego, utworzonego z rozproszonej w przestrzeni chmury urządzeń. Promieniowanie przenikające przez tę barierę jest tak niewielkie, że nie potrafimy go odróżnić od promieniowania tła.

Porzućmy już te dywagacje i wróćmy na Ziemię, do tu i teraz. Jesteśmy więc, dzieło albo mądrego stwórcy, albo szczęśliwego przypadku. Przetrwaliśmy, rozwinęliśmy się i wszystko przed nami. Na ten optymistyczny obrazek pada jednak złowrogi cień. Kosmiczne katastrofy nie są tylko pieśniami przeszłości. We wszechświecie niewiele się zmieniło: wszystko nadal pędzi, zderza się, kruszy i płonie. Szacuje się, że orbitę Ziemi przecinają trajektorie 100 milionów obiektów o średnicy większej niż 10 metrów. Duża część z nich jest zdolna do wyrządzenia sporych szkód, np. zniszczenia miasta i przy okazji zachwiania klimatem całego globu. Pośród tych bolidów około 2000 ma rozmiary wystarczające do tego, by unicestwić naszą cywilizację.

Straszenie śmiercionośnymi pociskami, które mogą bez ostrzeżenia wychynąć z kosmicznego bezkresu nie jest bynajmniej holywoodzkim zagraniem obliczonym na zabawienie publiczności. Dla przykładu: w 1991 roku już po fakcie zauważono asteroidę, która minęła nas w odległości 170 tysięcy kilometrów. Dystans ten może wydawać się sporą odległością, lecz w skali kosmicznej jest to tak zwany 'rzut beretem'. Używa się niepokojącego porównania - po zmniejszeniu rozmiarów wydarzenie to odpowiadałoby strzałowi z karabinu, po którym kula przeszyła rękaw, ale nie dotknęła ręki. Mało krzepiące wiadomości, nieprawdaż? Taka już podła dola żywego organizmu - wciąż zatroskany o swoje przetrwanie.
http://absurdonomikon.blogspot.com/2009/11/jakim-cudem-tu-jestesmy-cz-iv.html
Zapisane

Wierzę w sens eksploracji i poznawania życia, kolekcjonowania wrażeń, wiedzy i doświadczeń. Tylko otwarty i swobodny umysł jest w stanie odnowić świat
Strony: 1   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap
BlueSkies design by Bloc | XHTML | CSS

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

skandynawistyka devils watahapolnocnejciszy kolospawalniczeswc neverdie